Poprzednie części moich opowieści z wypadu na południowo-zachodni kraniec Polski: https://www.photoblog.pl/wyspynonsensu/175977967
https://www.photoblog.pl/wyspynonsensu/175978237
https://www.photoblog.pl/wyspynonsensu/175978840
https://www.photoblog.pl/wyspynonsensu/175979462
https://www.photoblog.pl/wyspynonsensu/175980021
https://www.photoblog.pl/wyspynonsensu/175980922
Dzień dziesiąty.
Boje się zasnąć żeby nie zaspać. Paradoks.
Wychodzę z chałupy, w której nocowałem. Zakładam lampkę, tak zwaną czołówkę, bo pora jest nikczemna, jeszcze ciemno. Do dworca docieram w 20 minut, chociaż gdy wcześniej sprawdzałem ile zajmuj przejście tego dystansu, to wyszło mi 10 minut więcej.
Szluga.
Pociąg do Wrocławia.
Wysiadam na dworcu we Wrocławiu.
Pociąg przepełniony, nie udało mi się złapać transportu do centralnej Polski. No nic. Wychodzę na zewnątrz przewietrzyć się nieco. Zaczepia mnie koleś, widać po nim, że przynajmniej ostatnią noc (jak nie większą część życia) miał ciężką.
- Ej, ziomek masz dorzucić się do browara? - pyta.
- A czy wyglądam na takiego co ma - odpowiadam pytaniem na pytanie.
- Niezbyt.
- No to po chuj mnie zaczepiasz?
- Nie wiem.
Dwa razy byłem we Wrocławiu i dwukrotnie miałem takie akcje.
Kręcę się po dworcu. Kombinuję. Może wracać przez Poznań? Nie. Lepiej przez Kraków.
Wsiadam w pociąg do Krakowa. Gadam z Anglikami. Okazało się, że dlatego tylu ich tam jest, bo dzień wcześniej ich skórokopy grały we Wrocławiu mecz z Ukraińcami. Jednych i drugich w pociągu faktycznie jest dużo.
Miejsce siedzące trafia mi się dopiero w Katowicach.
Dojeżdżam do Krakowa.
No tak popierdolonego dworca to jeszcze nie widziałem.
Znowu na stojąco muszę podróżować.
Na szczęście po niecałej godzinie parę osób wysiada i jest gdzie spocząć.
Po 14 godzinach podróży docieram do domu.
________________________
Wszystko opisywałem na bieżąco w notatniku, którym dysponuje mój smartfon. A że nie jestem już jakimś gorliwym użytkownikiem fotobloga to dopiero teraz dokończyłem dzielenie się z Wami moimi opowieściami z wycieczki.
Przez 10 dni zrobiłem z buta około 200 km, schudłem 5 kg, ale warto było, bo to jest kolejna porcja wspomnień których nikt ani nic mi nie zabierze.
Byle jakoś przezimować, wraz z nadejściem wiosny znowu się gdzieś wybiorę wedle zasady "więc głowa do góry, gdy dzień wstaje rano, od tego są nogi by łazić na nich..."
23 STYCZNIA 2024
25 GRUDNIA 2023
21 GRUDNIA 2023
4 LISTOPADA 2023
14 PAŹDZIERNIKA 2023
4 PAŹDZIERNIKA 2023
28 WRZEŚNIA 2023
23 WRZEŚNIA 2023
Wszystkie wpisy