Część poprzednia: http://www.photoblog.pl/causi69/157043499/bez-tytulu-czesc-druga.html
Część 2.2
***
Siedziałam bezwiednie w łazience na kancie wanny, myśląc nad sobą. Chciałam się pobawić w play piercing. Przyszykowałam jednorazowe, sterylne igły, rękawiczki, gazy... wszystko... na czym się skończyło? A na tym, że postanowiłam spróbować spuszczania krwi. Genialny pomysł. Wzięłam średniej grubości igiełkę i wbiłam w zgięcie ręki... nie mogłam trafić w żyłę. Włożyłam ją na całą długość i nic. Martwy punkt. Wyjęłam i rozpakowałam następną... i tak jeszcze z pięć razy musiałam powtórzyć tą czynność. W końcu wbiłam się w żyłę na nadgarstku. Ciemnoburgundowa substancja zaczęła powoli systematycznymi strumieniami wypełniać probówkę. Uczucie przy tym było całkiem przeciętne. Już mi nic nie sprawia radości... To już nie jest to samo co zabawy na początku kiedy czułam COŚ przy głupim przebiciu skóry. To była w pewnym sensie ekscytacja, adrenalina... teraz już tego nie ma.
W każdym bądź razie zapełniłam całą probówkę... nie poleci więcej. Nawet gdybym chciała. Po wyjęciu ustrojstwa z ręki zauważyłam, że żyła mi wyraźnie spuchła. Normalna reakcja organizmu. Lekkie puchnięcie lub siniec.
Podniosłam szklany pojemniczek na wysokość oczu i bacznie przyglądałam się jego zawartości, przechylając lekko na boki. Obserwowałam swoją krew z takim zaangażowaniem jakby miała do mnie przemówić. Czy coś. Cokolwiek. Zaczynała krzepnąć. W pewnym momencie naszła mnie dzika myśl spróbowania własnej siebie. Nie wiedziałam czy to jest normalne, chore, dziwne, obrzydliwe... nie wiedziałam. Zanurzyłam palec, który de facto nadal był w rękawiczce, w substancji po czym delikatnie skosztowałam. Odrzuciło mnie ale jednocześnie zafascynowało. Była ciepła i miała metaliczny posmak. Pomyślałam, że to jest chore... nie będę nigdy wampirem - to na pewno. Aczkolwiek zaintrygowanie anatomią i budową człowieka pozostało mi do tej pory. Ała... ała... koło nosa latał mi komar... musiałam się go pozbyć, więc pacnęłam go... przy klaśnięciu zabolała mnie lekko opuchnięte żyłka. Ajć... Własnie siedzę sobie przy świeczce, lampce półsłodkiego wina z otwartym notatnikopamiętnikiem i wydzióbanym sercem na ręku. Szturchałam swoją rączkę igłą do tego momentu, że pokazały się ciemne kropelki... Tak naprawdę w danej chwili nie wiedziałam co robię. Nie wiedziałam czemu. Nie wiedziałam, że dzióbię jakiś określony kształt.
***
Może mi ktoś powiedzieć czemu dopiero teraz zauważyłam, że panna Jessica nagrała nową piosenkę? Słucham jej dzisiaj już chyba setny raz. Jaram się nią jak Rzym za czasów Nerona, jak stos pod czarownicą w czasach średniowiecza, jak chałupa chłopa podczas najazdu na wioskę... "Ooh it feels so crazy when you scream my name
Love it when you rock me over every day" - słowa mało trafne do mojej aktualnej sytuacji... a może wycelowane w samo sedno? Piosenka opisuje moje aktualne życie i stan ducha... tyle w że w alternatywnym świecie, gdzie to łosie potrącają ludzi samochodem, zające polują na myśliwych, a węże noszą torebki z przemytników... W świecie odwróconym o 180 stopni... A ja? Robię dwa kroki do przodu - trzy kroki w tył. Cofam się. I to bardzo.
Część następna: http://www.photoblog.pl/causi69/157043665/bez-tytulu-czesc-druga.html