I tak codziennie spotyka nas dotyk porażek i sukcesów. Codziennie uczymy się samych siebie, nieświadomi tego.
Życie i cały świat to taka komplikacja, niby nic nadzwyczajnego, prostota, codzienność... Jednak wciąż jest w stanie coś nas zaskoczyć, czy to pozytywnie, czy tez negatywnie. To fantastyczne.
A co, gdy czuliśmy, że jesteśmy już blisko spełnieniu siebie, własnych abicji i... i nagle znów to runęło? Co jeśli byliśmy świadomi tej porażki zanim zbliżaliśmy sie do sukcesu? Czy w takiej sytuacji człowiek jest w stanie ''dotknąć słońca'', wiedząc że po drodze możliwie przegra z własnym umysłem, z samym sobą? To trochę jak z chodzeniem po nierównej drodze; potrafisz chodzić ale wystarczy chwila nieuwagi i sie potykasz.
5 lat. Czy to dużo? mało? właściwie niewiele w przeliczeniu na to ile prawdopodobnie dano nam jeszcze żyć (przyjmuję tutaj średnią wieku).
I znów mozna uchwycić tu ''dwie strony medalu'', ponieważ na pierwszy rzut oka, 5 lat to niewiele jak wcześniej pisałam, ale gdy spojrzy się z perspektywy czasu w którym jest ktoś lub coś uwięzione to wyglada to jak wieczność, albo określiła bym to znakiem nieskończonośći, tak łatwiej.
Zastanawiam się nad tym, czy planowanie swojego życia ma jakis głębszy sens. Mówi się, że bycie spontanicznym popłaca.
No to co, 3 miesiące minęły tak szybko, a mi się nadal nie nudzi, nadal jestem tak samo szczęśliwa przy nim. Potrafię powiedzieć, że kocham. Chyba tyle wystarczy.
Przyjaciele? Gdzie wyjesteście? Dzięki Bogu nie zostaję na tym swiecie sama.
Neutralne nastawienie do życia, dystans do siebie, swiata i rzeczy bez duszy-człowiek bez duszy jest jak przedmiot..mało istotny dla mnie. Cya