Było super. I nawet nie chodziło o ciepłe morze, fakt, że byłem codziennie conajmniej 8 godzin w ruchu pływając, chodząc i ogólnie ćwicząc, ani o to, że było tam naprawdę pięknie, również pod względem faktu, że greczynki są śliczne. Nawet nie chodziło o rozmowy z ojcem, które były zabawne, budujące i pouczające.
Nie, nie o to chodziło. Chodziło o to, że miałem niewiarygodnie dużo czasu na przemyślenia. Wyjechałem jako roztrzęsiony Ferr, a wróciłem jako badass Tomasz, w ciemnych okularach, kolorowej koszulce i kolorze skóry jak Jules. Tak, teraz muszę sobie załatwić portfel z napisem "Bad motherfucker".
I muszę się nauczyć na pamięć fragmentu księgi Ezekiela 25:17... Który, żeby było śmiesznie, brzmi nieco inaczej niż w filmie.
Ale to taka... Dygresja. Po prostu lubię tą scenę. Obie.
W każdym razie, czekajcie na zdjęcia z Krety.
Pozdrawiam.
PS. Poproszę Człapa, Blooda, Riva, Filipa i może w sumie jeszcze można wepchnąć mojego Kudłatego, Bindosa i Mateusza, żeby stawili się ze mną do nakręcenia naszej własnej wersji tej sceny:
http://www.youtube.com/watch?v=-qBWc8FCEEM&feature=related