gdziekolwiek nie wejdę, gdziekolwiek nie zostawie śladu.
z kimkolwiek będę, tam zawsze popłyną łzy.
dzieje sie znów to samo, chociaż minęło już tyle czasu
a już sądziłam, wierzyłam, że to przeszło obok gdzieś.
zostało za tym brudnym dworcem, za szumem pociągu.
a to idzie, ciągnie się jak gówno po drodze.
mental breakdown, hopeless again.
nie mogę nic zrobić, płonie las.
chce to odbudować, posadzić na nowo.
znaleźć odwagę by powalczyć.
odwdzięczyć się za to co mi dane.
ale nadal czuję sie marnym niczym w tym.
jestem, ale jakby obok tak bardzo.
mogłam powstrzymać swoje zapędzy.
ugasić ten kawałek chęci i nadziei.
what i've done.......
przykro mi tak niemiłosiernie.
zdaje się Wam że to brednie, bełkot sztuczny.
że przecież wszystko jest kyeopta i w ogóle oh god.
a łatwiej jest być puchatym szczęściem na zewnątrz.
niż wpuścić kogoś do swojego zimnego wewnątrz.
z cyklu mądrości z klozetu, bo przecież wszyscy to znają.
i każdy ma na to wyjebane.