Od kilku dni próbuję nadać jestestwo, niekoniecznie spisane na kartce, czarnym atramentem kreślić niewyobrażalne kształty i ustawić między nimi głuchą, przenikającą i głęboką ciszę, ale nie potrafię, nie da się..
Bo.. jest między nami morze mórz, najwyższy sztyt, góra gór, najdłuższy klif, rzeka rzek, najdłuższy mór, największa pustynia.. i łzy nas dzielą, i przepłakane noce, i te noce bez poranków, smutki, brak radości, cisza.. i język nas dzieli. I choć jesteśmy tak różni, a między nami nic, zupełnie nic nie ma, chce aby moje szczęście, a raczej jego brak, było ofiarą i dowodem mych uczuć, bo czym jest miłość, bez ofiary.
Chyba się poddałam, chyba już dawno to zrobiłam. Bo nie potrafię czuć czegokolwiek. Me serce zamieniło się w kamieć i rani mi dłoń gdy w nie uderzam.. Ale kocham ten stan, bez uczuć, mogę pisać, chyba jestem wolna. Chyba się nienawidzę..