Hall wdrapał się pierwszy, boleśnie ocierając sobie kolano do dzisiejszej puli chemikaliów dołączyło ciepłe uczucie adrenaliny wydzielającej się do krwi. Nie przewidywał że sprawy tak się potoczą. Wierzył iż ulrzy swojemu zmęczeniu wciskając się w dobrze dobrany garnitur wielkiej korporacji na którego podszewce drobne literki układały takie słowa jak: powaga, sumienność, rozzsądek, pieniądze. Tym bardziej długo nie pojmował jak bardzo zafałszowany jest faktyczny obraz rzeczywistości storzonej mu przez Peipera. Kolega Peiper mimo małych kłopotów też dostał się na szczyt pomnika założycieli miasta. Dzieląc papierosem zastanawiał się głośno jak zejdą co Hall skwitował milczącą odpowiedzią. - Jeżeli zejdziemy to zginiemy - rzucił sucho po w nieskończoność ciągnącej się ciszy - Słuchaj Peiper widzisz to miasto? - Tak Hall widze. - Tych ludzi na dole też?
- Aha. - Ja niechce chodzić tak jak oni chodnikami - powiedział i osunoł się na wielki but jakiegoś tam pradawnego bohatera którego imie tak jak nazwiska całej reszty tej przez wieki lansowanej zgrai autorytetów przepadły zarówno w głowie Halla i jak mniemał wśród innych ludzi też. Piłsudski nie obrazi się za pożyganego buta, klijenci Mcdonalda przestaną się wzdrygać na myśl o sikach we frytkach. Świat Halla rządził się prawami wyssanymi z palca Pipera. Ich świat znajdował dla nich cały szeroki margines w ramach którego mogli robić co im się żywnie podobało.