Choinki zazkoczyły znienacka. Mimo dobrego wyposażenia pochowanego po wszystkich stu kieszeniach jego wojskowej kurtki, mimo nieświeżego oddechu i niechlujnego wręcz wyglądu, wpadł on. Wpadł on jak śliwka szukając na pułce sklepu odpowiedniej acz nienazbyt drogiej wódki gdy spracowany sąsiad (tak ten co już dawno mu dzień dobry nie powiedział) spieszył między regałami z opakowanymi w różnokolorowy karton plastikowymi badziewami. -Czyżby święta? Japier...- Hall zadał sobie pytanie i odpowiedź, i zobaczył przyszłość. Przyszłość tą najbilrzszą, rodzinną słodką papkę doprawioną atrapami rozmów i zapachem innych członków rodziny. I poczuł się do cna człowieczy, taki ludzki że może nawet jakiś badziew sam kupi. -Uff.. -odetchnoł po zbytnio długiej chwili zamysłu. A jak w kompot wpadł bo z prawej choinka a od frontu sąsiad i to z czego jego bachory będą się cieszyć. Trzeba uciekać z cennym towarem! Flaszke przytulił, puls podskoczył i zgięty w pół by nie oberwać girlandą w głowę wycofał się. Minoł posterunek bąbek i zasieki lampek uzbrojonych w wieńce. Zalny potem, drzącymi rękami płacił kasjerce marketu i już uciekać miał dalej i dalej, na to ona -Dowidzenia i wesołych świąt. Normalnie chciał odkręcić i wychylić gwintem pare łyków, stwierdził że jednak wiek rozzsądku dodaje i zapalił papierosa, potem jeszcze pięć.