Trzymało mnie jakieś 8 godzin. Później głowa przestała być ciężka a do teraz nie zauważyłem żeby serce szalało. Ciągle mam umysł pozbawiony problemów a jedyne czego się boje to chwili kiedy mi przejdzie. Prawdopodobnie spokojnie zasnę ale kiedy się obudzę wszystko będzie normalnie. Tylko pusta melancholijna rzeczywistość.
Jak zwykle czekam aż niebo stanie się czarne.
Mam ochotę na jakiś film ale nie mogę nic znaleźć. Znowu...
Teraz nie napiszę raczej nic sensownego ale mam świadomość że jestem szczęśliwy.
A może nie jestem nieszczęśliwy? Bo czym jest szczęście jeśli nie brakiem cierpienia?
A może to coś więcej? Chwile kiedy o wszystkim zapominam i mam coś dla czego chce żyć?
Ale przecież teraz nie mam nic takiego. Strasznie filozofuję jakby to miało jakiekolwiek znaczenie.
Słabo sobie radzę. Powinienem układać sobie przyszłość. Nigdy nie umiałem planować rzeczy których nie chcę.
Właściwie to nie jestem w stanie planować przyszłości. Mogę planować tak żeby mieć na koncie mniej lub więcej zer. Mieszkać w mieszkaniu lub w domu. Ale czy to ma dla mnie jakiekolwiek znaczenie? Nieskończona pozbawiona sensu otchłań. Jakie to puste i smutne...