photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 28 SIERPNIA 2017

Wracam by opisać 9-dniową podróży życia. U góry zdjęcia z 5 państw odwiedzonych przeze mnie i przez M.: Czechy Praga; Austria Wiedeń; Słowacja Bratysława; Węgry Budapeszt, Balaton; Polska Warszawa. Zaczynając ode tego, że ostatniego dnia w Anglii, spiliśmy się co nie miara z najlepszymi przyjaciółmi Tomkiem i Michałem, spakowani i źli, pragnąc by jak najszybciej opuścić tego okropny kraj, z nadzieją by już nigdy nie musieć tam powracać, wyszliśmy z samolotu w Poznaniu i czekała na nas gorączka niedzielnego letniego popołudnia. Uff. Ale dobra: może wróćmy do meritum.
Pierwszą odwiedzoną przez nas stolicą, była Praga. Mimo gorączki, jakiej w życiu nie doznałam i myślałam że gorącej być nie może, a podczas tej podróży miałam okazję stwierdzić jak bardzo się wtedy myliłam, z przyjemnością spacerowaliśmy po starówce Pragi. Praga jest piękna i urokliwa. Zakochałam się w tym mieście na zabój. Czesi są mili i gadatliwi. Zjedliśmy tradycyjny czeski obiad knedle i przepłynęliśmy się po Wełtawie, a na starówce dwójka miłych panów, z czego jeden był Polakiem pokazała mi, że świat jest pełen magii, wystarczy mu się dobrze przyjrzeć. Praga to miejsce, jak na każdą stolicę świata przystało hałaśliwe i bardzo ruchliwe, lecz jej magia sprawia że będąc tam wcale tego nie słyszysz. Nie słyszysz ciągłego jeżdżenia autobusów, tramwajów i aut. Nie słyszysz rozmów setek turystów, którzy tak jak ty są na wycieczce. Słyszysz tylko szum rzeki i piękno. Tylko tyle. Polecam Pragę każdemu.
Następnym miastem na naszej trasie był Wiedeń. Oh jak bardzo śniłam i marzyłam o wspaniałości tego miasta. Lecz.. no cóż tu dużo mówić. Zawiodłam się jak nigdy. Wiedeń pewnie ma swój urok, lecz ja go nie dostrzegłam. Może zabrakło mi sił fizycznych z gorąca, albo trafiłam o złej porze do tej stolicy. Sama nie wiem. Z tego dnia pamiętam najbardziej, śliczną pluskającą chłodną wodą fontannę w uliczce niedaleko pasażu handlowego i muzykowanie pod jednym z kolorowych mostów Wiednia przez jakąś fantastyczną kapelę. Ale wrócę tam. Wrócę do Wiednia. Obiecałam to sobie.
Nasza podróż trwała zaledwie 3 dni, a nasze myśli z wyczerpania i zmęczenia (nie mamy klimatyzacji w aucie) zaczęły spływać w jedno magiczne miejsce: Balaton. Momentami było tak gorąco, że czułam się jakbym była swoim duchem i stałabym obok swojego fizycznego ciała haha. Kurde, to wcale nie jest śmieszne, haha. A więc postanowione: jedziemy z Wiednia przez Bratysławę aż nad Balaton. Bratysława mimo, że byliśmy tam zaledwie kilka godzin urzekła mnie swoimi białymi budowlami, wąskimi uliczkami, którymi nasze kroki, może gdyby nie było tak gorąco może niosły by się echem. Skorzystaliśmy z chłodu, jaki oferuje Kościół Świętego Marcina, pomodliwszy się ruszyliśmy w górę w stronę majaczącego się nam przed oczami zamku. Okazała się to być wielka biała budowla. Kto w niej mieszkał, nie mam pojęcia. Ale było super. A z niej najwspanialszy widok na miasto. Po zjedzeniu upragnionych przeze mnie naleśników (marzyłam o nich przez pół roku w Anglii) i wypiciu lemoniady z widokiem na miasto ruszyliśmy jak najszybszą trasą do auta. Jechaliśmy i jechaliśmy, upalna pogoda nie odpuszczała, a my obydwoje byliśmy coraz bardziej wykończeni i rozprawialiśmy o tym co zrobimy jak już dojedziemy nad Balaton, najjaśniejszy skarb Węgier. Błyszczący w słońcu jak płynne srebro, a nocą czarny jak węgiel. Zanim dojechaliśmy było już chwilkę po 22.00. Nie wiele myśląc, zostawiliśmy auto na jakimś parkingu, na którym potem nocowaliśmy dwie noce, zabierając ze sobą tylko fajki, kluczyki i hajs, autentycznie biegliśmy w nieznanym nam kierunku. Czuliśmy jednak że jesteśmy coraz bliżej jeziora bo mimo późnej pory ludzi było sporo. Jakimiś krętymi dróżkami znaleźliśmy drogę nad wodę. Stanęliśmy jak wryci, gdyż spodziewaliśmy się raczej piaskowej plaży, a zamiast niej naszym oczom ukazała się zrobiona ludzką ręką kamienista plaża a z niej schody wprost do wody. Powiem szczerze, tak jak stałam, w ubraniu, tak wepchnęłam samą siebie do wody i poczułam się jak nowo narodzona. Następnego dnia w słońcu woda wyglądała jak najbłękitniejsza z lagun świata, czysta i miękka. Spędziliśmy cały ten dzień racząc się kąpielą w najbardziej czystym jeziorze Europy. Ciężko było nam się rozstawać z tym miejscem, zwłaszcza że pogoda dopisywała na maksa. Było wtedy 36 stopni, a Balaton był chłodny. Jednak czas naglił, więc musieliśmy ruszyć w dalszą podróż.
Kolejnym miastem był Budapeszt. Powiem wam, że jak żyję nigdy nie widziałam takiej wspaniałości jak w Budapeszcie. Węgry jak Węgry, co tu opisywać, gorąc, dziwni ludzie, trudny język, śmieszna waluta, dziki kraj. Ale Budapeszt to miasto Królów. To miasto które wygląda jak z bajki, jak z jakiejś fantastycznej gry typu: Wiedźmin bądź Assasyn. M. wyczytał w Internecie, że Budapeszt nawiedza albo przenikający ziąb albo piekący skwar. Zgadnijcie na jaką pogodę trafiła nasza dwójka.. Takiego skwaru, gorąca, piekła, wulkanu, ognia płonącego jak w pożarze to ja nigdy, jak żyję nie przeżyłam, i mam szczerą nadzieję, że nigdy już nie będę musiała. Po wędrówce przez miasto, oglądając wspaniałości jakie oferuje ta cudna stolica dotarliśmy do Wyspy Małgorzaty. Mieliśmy akurat takie szczęście, że w chwili przyjścia tam zaczął się świetlno-muzyczny pokaz wielkich i cudownych fontann. Było bardzo magicznie. Zapamiętam ten widok na zawsze.
Nasza podróż powoli dobiegała końca i już następnego dnia ruszyliśmy w stronę Warszawy.
Pamiętając jednak uroki Słowacji, którą pokochałam od pierwszego wejrzenia (przypomnę że żeby z Budapesztu pojechać do Warszawy trzeba przejechać przez maleńki kawałek Czech oraz właśnie Słowacje) postanowiliśmy tam zanocować. OK, mamy hotel, godzina jest jeszcze wczesna, a my dojeżdżamy. I naszym oczom ukazują się takie widoki, że dech zawiera mi się w piersi, a przecież dopiero co widziałam Budapeszt, Balaton, Pragę! Góry, nie znam się na górach więc ciężko stwierdzić czy to były wysokie czy niskie, ale góry porośnięte lasem tak gęstym i tak bujnie zielonym, że sama nie wiem czy dam radę to opisać. To trzeba zobaczyć. Pogoda zmieniła się diametralnie. I w końcu, bo dość mieliśmy skwaru, żaru i piachu w oczach. Chłód ogarnął nasze zagrzane ciała i to był moment wytchnienia. Szukaliśmy w okolicy jakiś kajaków do wypożyczenia, bo koniecznie uparłam się, że ja chcę popłynąć kajakiem i kropka. Niestety nigdzie nie było takiej możliwości, a więc znów uparłam się, żeby iść zobaczyć ruiny zamku, który widzę o tam w górze i też kropka. M. nie był zachwycony, bo mieliśmy odpoczywać w ten dzień, a ja chcę łazić po jakimś lesie, szukając jakiś starych rozwalonych ruin. Ale jak chciałam tak poszliśmy. Niestety nie udało się ich zwiedzić. A zamek ten nazywa się: Hrad Likava, polecam gorąco i sama na pewno jeszcze tam wrócę!
Ostatnim miejscem na naszej mapie, była Warszawa. Stolica Naszego Kraju, niestety nie zachwyciła ani mnie ani M. Wszystko pomieszane, wieżowce z kamienicami, galeriami, Mc Donaldem. Hm, robi się smutno. Ale widziałam Syrenkę, która jest bardzo klimatyczna jak dla mnie. I powiem jeszcze, że Warszawa ma najlepsze metro, jakim kiedykolwiek miałam okazję jeździć, a lista jest już całkiem spora jak na taką zwykłą dziewczynę jak ja. Niestety Łazienek nie obejrzeliśmy bo chcieliśmy już wracać do domu. W sumie na pewno jeszcze będzie okazja! A Taras Widokowy z Pałacu Kultury? Nic specjalnego.
Tak też, zakończyła się nasza podróż życia, pełna magii, gorączki i zwiedzania. Było niewiarygodnie zadziwiająco i wspaniale, choć bywały momenty rozpaczy i załamania. Było cudownie! Było warto! To jeszcze nie koniec! Pozdrawiam. :)

Informacje o wershin


Inni zdjęcia: :) dorcia2700Waluta Świata bluebird111443 akcentovaTrochę się powygłupiają i nyny halinam482 mzmzmz;) damianmafiaKolejny do odprawy bluebird11:) dorcia2700... maxima24... maxima24