photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 6 LUTEGO 2016

Fear of life...

"there are two basic motivating forces: fear and love. when we are afraid, we pull back from life. when we are in love, we open to all that life has to offer with passion, excitement, and acceptance. we need to learn to love ourselves first, in all our glory and our imperfections. if we cannot love ourselves, we cannot fully open to our ability to love others or our potential to create. evolution and all hopes for a better world rest in the fearlessness and open-hearted vision of people who embrace life."

 

Człowiek całe życie do czegoś dąży, cały czas zmierza w jakimś kierunku. Nigdy nie jest to jeden do końca obrany kierunek, nie jeden horyzont, który nas prowadzi. To jaką wybierzemy drogę nie oznacza, że będzie to ta jedyna do końa i że tylka nią pójdziemy.  Jedna byłaby nudna, monotonna...życie musi byc urozmaicone. Tylko my zdecydujemy jak i czym...chociaz nie dokońca to zależy tylko od nas to i tak mamy większośc głosów w tej sprawie.

 

Ile razy człowiek musi sięgnąć dna aby przekonać się co tak naprawdę robi źle. Ile razy trzeba wylądować na podłodze, opartym o zimną ścianę...topiąc się we własnych łzach...kiedy zrozumiemy, że to jednak koniec i że już nic nie poradzimy na bieg wydarzeń....droga, ta która stracimy oddala się od nas a my...my nawet nie mamy jeszcze wybranej kolejnej...po prostu stoimy, siedzimy w miejscu czekając...czekając z nadzieją, bo to właśnie wieczna nadzieja daje nam szczęście bądź przygniata nas do podłoża nie pozwalając wstać. Ile razy człowiek musi w desperacji zrobić z siebie zero, bez dumy, bez honoru tylko po to by jednak walczyć o coś co jest dla niego ważne. Może wydaje się tylko ważne? To nie istotne bo w tej jednej danej chwili to coś jest dla nas całym światem, to coś storzyło nasz malutki świat....a potem znika...to jak wyjąć z nas kręgosłup...niby jedna z wielu części ale bez niej sie nie utrzymamy. Ile razy muszę jeszcze się przekonać, że jednostronna walka nie gwarantuje viktori, nie gwarantuje szczęścia....ale napewno zapewni łzy, nerwy, zawieszenie w próżni i strach, strach przed tym czy dam rade postawić krok w przód kiedy jeszcze wierzę, że to co potencjalnie za mną i bez przyszłości może jeszcze stanąć przedemną. Samotna, jednostronna walka....to więcej niż 50% porażki. 

Upadamy...tyle razy potrafimy upaść....a najśmieszniejsze jest to, że często upadamy na własne życzenie, z własnej głupoty, ślepej nadzieji, że tym razem nie upadniemy...uczymy się na błędach, popełniamy nowe, popełniamy stare...zawsze upadamy i potem jakoś się podnosimy...ale nigdy tacy sami jak wcześniej. 

Kiedyś miałam nadzieję....dobra zawsze ją mam nawet w najbardziej beznadziejnych przypadkach...bo człowiek zawsze ma tą iskrę, która tli się podsycana jego nadzieją...nawet jeśli ktoś ją brutalnie zagasi to zawsze, przez jakiś czas, pozostaje jeszcze po niej popiół...wspomnienie naszej walki z wiatrakami, która była od początku, od wejścia na pierwsza linię frontu skazana na porażkę....ale...mimo to, pomimo wszystko walczyliśmy...bo co? Bo jesteśmy głupcami, którzy nie potrafią uczyć się na błędach? Nie...bo jesteśmy waleczni, zawsze mamy w sobie wole walki...bo ta wola walki to wybór naszej drogi będącej, przynajmniej chwilową, drogą życia. Chwilowym czynnikiem pozwalającym nam wstać rano z łóżka a potem zasnąć samotnie z myślami zżerającymi nas od środka....

Człowiek nigdy nie przyjmuje czegoś do wiadomości od razu i z biegu...zawsze ma się nadzieję lub obawę o zmiany stanu rzeczy...nic wiecznie nie trwa, nic nie ma na zawsze, nie ma nic pewnego. Życie należy brać z przymróżeniem ok...take it for granted...

Ale co nam innego pozostało?

Czasami wydaje nam się, że najlepszym rozwiązaniem będzie siedziec opartym o ta cholerną ścianę tak długo aż nie zaczniemy oddychać równo....ale ile? Ile czasu można marznąc na tej podłodze i pozwalać wrednym myślom wypalać się od środka? Kiedyś trzeba wstać, kiedyś trzebabędzie znów nałożyć make up, ubrać się, pogłaskać kota i wyjść...wyjść na świat, który tak nas rani, tak nas rozczarowywuje...który tak nas zaskakuje, niszczy, podnosi, powala, pozwala oddychać, pozwala być...i mimo wszystko mówi: zostań, bo co innego Ci pozostało? 

Świat właśnie w tym jest śmieszny...pozwala nam upaść a potem zakazuje leżeć za długo...każe wstawać, zebrać się w sobie i iść...jakby chciał nas zahartować przed chorobami i złem. Bo przeciez dróg jest tak wiele...ale my chcemy jeszcze posiedzieć w miejscu bo mamy nazieję, że stara droga wróci...świat wtedy się z nas śmieje...bo on wie, że droga nie wróci...to straszny realista i skurwysyn w jednym...

Morał z tego taki: ludzie to zaślepieni idioci ślepo wirzący w coś co wydaje im się całym światem...ale jednocześnie jesteśmy twardymi i walecznymi głupcami. W zbroi czy bez, gołymi rękami czy z mieczem, sami czy na twardym podłożu zawsze walczymy...i to jest jedyna ścieżka, która jest i będzie z nami zawsze...ściezka walki...jakby to powiedział Naruto- moja droga ninja...tak...droga walki o każdy cholerny dzień...o każdy gest i słowo...w tej walce człowiek potrafi stoczyć się na dno, zrobić  z siebie kretyna, desperata, żałosnego robaczka w jednym...ale mimo wszystko...walczy bo ma jakiś cel...po trupach do celu? Szkoda że zazwyczaj największym trupem jesteśmy my sami, sami jesteśmy wojenną ofiarą powaloną przez nasza walkę. Samotną walkę na polu rzeczywistości i świata...wrednego skurczybyka, który wiele nam daje a jeszcze więcej odbiera.

 

Każdy z was zapewne zna to wredne uczucie zawieszenia w próżni kiedy nie jesteśmy pewni wielu rzeczy ale i tak mam jeszcze wiare, że to potoczy sie po naszej myśli? Choćbyście się tego wyparli to i tak w głębi wiecie, że mam racje...każdy kiedyś to przeżywał, bedzie przeżywał, przejdzie przez to kolejny raz...

 

Obecnie czuje się po raz kolejny pusta...wypełniają mnie tylko ulotne myśli, drobne nadzieje i popiół po wierze, która została brutalnie ugaszona...czuję jak krew gęstnieje mi w żyłach i sprawia, że jestem tonę cięższa niż powinnam być, przec co poruszanie się sprawia mi ból. Czuję jak dni wymykają mi się z chwili na chwilę, jak słońce wschodzi i zachodzi a dla mnie nie ma to znaczenia bo moje odczuwanie oraz percepcja świata zostały zaburzone...trwam tak juz drugi miesiąc...trwam zawieszona na cienkim włosku z nadzieją, że może jednak nie spadne, może przeskocze na grubszy włosek...ale i tak wiem...że nie przeskoczę...spadnę jak zawsze...

 

Taka jest kolej rzeczy...jak narodziny, dorastanie i śmierć...smutny schemat, którego jeszcze nikt nie zmienił...nawet najwieksi naukowcy. A wielu próbowało...

A i jeszcze jedno...wiecie co? Działajcie spontanicznie...bo jak głosi cyctat na początku...strach jest jednym z czynników, który potrafi nas zatrzymać, zmrozić tak, że postawienie kolejnego kroku wydaje nam się niemozliwe. 

Nie traćmy życia na strach, walczcie choćbyście wiedzieli, że szansa na wygrana jest minimalna...walczcie bo zawsze jest szansa...zrobicie z siebie idiotę? I co z tego? I co cholera jasna z tego? To walka nas napędza i daje siłe...zabija nas...tak, rownież...ale od czegoś trzeba zginać co?

 

'To wszystko jest jak wizyta u dentysty...odkładasz ja na później ale i tak wiesz, że jest nie unikniona. Jak już w końcu się na nią zdecydujesz to poczujesz ulgę...obiecuję :*'- wasza RelMayer

 

Informacje o wendy018gd


Inni zdjęcia: zaczniemy grzecznie :P xangelika98xCiężki tydzień juliettka79las lordpaulNiedziela na zielonej trawce halinam... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24... maxima24Sobota patusiax395