"Dont give me love, dont give me faith
Wisdom nor pride, give innocence instead
Dont give me love, Ive had my share
Beauty nor rest, give me truth instead"
Mieliście kiedykolwiek sytuację w której na pierwszy rzut oka wszystko było poukladane, stabilne i miało sens...a tak naprawdę było to tylko powierzchowne 'ja' duszące się pod tym wszystkim i nie mogące rozprostować skrzydeł, które kiedyś potrafiły wzbić się w powietrze i osiągać zawrotne prędkości? Tak? To witajcie w klubie...bo jak mniemam wielu z was coś takiego przeżyło. I to nie jest tak, że te uczucia pojawiaja się w sytuacji beznadziejnej czy na totalnym rozdrożu...mam wiele, więcej niż kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić...a tak naprawdę czuję się zamknięta, zatrzaśnięta w klatce smutnej rzeczywistości, że 'mieć' nie znaczy 'być'. Mam o tak, mam....ale nie jestem. Zatraciłam siebie, kiedy? Tego nie pamietają najstarsi indianie. Z tym, że zawsze chciałam mieć coś swojego bo nie mogłam być dla kogoś...a teraz mam dla kogo istnieć, a tak na dobra sprawę to nie istnieje i nie jestem...brakuje mi starszej wersji mnie...wersji, która miała dni twórcze, a nie tylko dni egzystencji. Postacią potrafiącą widziec alternatywę w najmniejszej nawet rzeczy czy sprawie. Chce czuć nie tylko to co w koło mnie ale również to co w głębi, tak jak dawniej. Widzę, ale pragnę zajrzeć glębiej i poczuć mocniej. To takie podstawowe odczuwanie....ale ja chce, pragnę czegoś ponad to, czegoś co w końcu nie pozwoli mi tylko i wyłącznie żyć ale i da mi satysfakcję z tego życia. Teraz polecę czymś kolokwialnym i trywialnym...czuję się jak niepodlewany kwiat, tak wlaśnie jak usychajacy chwast czekający na deszcz by zapuścić głębiej korzeń i zaczerpnąć więcej z tego co daje mu otoczenie i świat. Z jednej strony wiem, że mam tyle możliwości, a z drugiej tak trudno mi je złapać, tak trudno chwycić to wszystko co obok mnie krąży i przelatuje. Jak to uchwycić? Dawniej radziłam sobie z tym, nie bez problemów bo to nigdy łatwe nie jest...ale teraz czuję iż to wręcz niemożliwe. Nasuwa mi sie tu slowo 'pasja'...gdzie jest moja? Nigdy nie byla wielka, ale zawsze jakaś była. A teraz? Czy to co było dawniej to była tylko iluzja? Tylko przykrywka tego, że jestem tak naprawdę 'nikim'? Aby stać się kimś trzeba w siebie wierzyć...no tak, Co z tego, ze inni pokładają we mnie wiarę skoro ja jej nie dostrzegam? A nie widzę jej bo może nie zaglądam wystarczajaco głęboko? Może niewyraźnie patrzę, za krótko szukam, za slabo się staram? Może...a może i nie, może po prostu w scenariuszu mego zycia mam być tylko statystą na scenie? Może tylko rolą z tylnego planu, tylko chórkiem w zespole, tylko dekoracją dla innych?
Mam wspaniałego faceta, przyjaciela, wsparcie, kompana...ale coraz częściej zalewa mnie strach, że będąc taką pustą skorupą w końcu go znudzę, nadwerężę jego dobroć i miłość...boję się, że jednocześnie go zranię, rozczaruję i zniszczę coś tak fantastycznego. A co za tym wszystkim idzie, koniec końców go stracę....bo ilez można starać się dla kogoś kto nie stara się dla samego siebie...
Jestem zła na siebie...za brak perspektyw i za użalanie się nad sobą...chociaż to nie do końca tak...po prostu zbyt wiele mysli kłębi się teraz w mej głowie i dlatego muszę je gdzieś rozlać by popłynęły dalej i dały mi w końcu spokojnie zasnąć. Chce żyć...nie pełną, ale tak by to była pełnia życia dla mnie. Osiągnełam pewien etap, lewel w życiu a tak naprawdę czuję się jakby to była dopiero misja testowa, która mi słabo idzie i w której mam wybrać poziom trudności...te decyzje podejmowane teraz zaważą na tym jak to wszystko potoczy się dalej, w kolejnych etapach...to co stanie sie teraz ukształtuje to jak zakończe tą grę. Tylko...ja chyba nie umiem do końca w nią grać...bo jakoś mylą mi sie klawisze.
Dodatkowo...obudziły się uśpione demony...duchy, które skutecznie mącą i wprowadzają zamieszanie we względnie stabilnym życiu...demony...których pokonać się praktycznie nie da...ale można je uśpić na wiecznosć...moje nadal mają iskry, które od czasu do czasu rozniecają plomienie...potrzebuje gaśnicy! Bo mam zamiar je znów uspić...i to cholera na długo!
"I am the voice of Never-Never-Land
The innocence, the dreams of every man
I am the empty crib of Peter Pan
A silent kite against the blue, blue sky,
Every chimney, every moonlit sight
I am the story that will read you real,
Every memory that you hold dear"
" Chcę wyjść na dwór, zaczerpnąć powietrza i poczuć to co dawniej...poczuć siłę i chęć do zaczerpnięcia kolejnych oddechów, poczuć ekscytację z tego co przyniesie kolejny dzień...chce czuć! Chce być i czuć, chce patrzeć i widzieć, chce mówić i mówić sensownie, chce myśleć i myślec kreatywnie...chcę pozostawiać trwałe ślady a nie tylko powierzchowne pola, które zmiecie pierwszy jesienny wiatr i zmyje ostatni wiosenny deszcz...chcę bo kiedyś mogłam...i wiem, że 'mogę' jeszcze gdzieś tam we mnie siedzi...tylko musi z całych sił wygrzebać się spod góry smieciowej rzeczywistości, musi się wygrzebać by w końcu odetchnać...bo ileż można żyć bez powietrza?"- RelMayer