Chorowała na własną siebie.
Nowotwór duszy przerzucił się na ciało. Niedopuszczalne myśli związane z depresją. Całkowity zakaz okazywania uczuć. Ciało tworzyło swoisty rodzaj przewoźnika duszy. Siła woli oznaczała brak problemów. Dusza uleciała z dymem zabijając rozkosz jutra. Chęci do życia poszły na spacer za rękę z nadzieją i zaginęli.
Umarła.
Narodziła się znów na kozetce u psychologa. Zastrzykiem życia było przyznanie się, iż nie dawała rady. Tego bała się najbardziej, a okazało się gorzkim, ale skutecznym lekarstwem. Tak naprawdę jesteśmy słabym tworzywem.
Rescue your dreams.