A to je Mostar.
Bośnia skłania do przemyśleń, do tej pory gdy oglądam zdjęcia nachodzą mnie różne myśli. Żeby może dać sobie spokój z tym wszystkim. Żeby może odpuścić, że to nie moje życie, że to nie moje problemy. Ale nie potrafię, za bardzo się nim przejmuję, uwikłał mnie w swój świat, swoje życie, swoje decyzje. Dałam się. Sama tego chciałam. I nadal chcę, chociaż zdaję sobie w pełni sprawę z tego, że nic dobrego z tego dla mnie nie wyniknie. Głupie serce. I głupia głowa. I wszystko jest w porządku. Jestem szczęśliwa i jest dobrze, ale... chyba boję się po prostu że tracę czas i energię. Że i tak mu nie pomogę, że nic nie zmienię, bo nie mogę myśleć za niego. Że musi do pewnych wniosków dojść sam. Ma moje wsparcie, ale być może powinien je stracić, żeby je docenić. Żeby coś zrozumieć. Może tym, że jestem, że mu pomagam, może tak na prawdę mu szkodzę, może przez to się niczego nie uczy. Może powinnam pozwolić mu popełniać te cholerne błędy, jeden za drugim, aż sam zrozumie o co chodzi. Ale skoro przez tyle lat nie zrozumiał, to jaka jest szansa że teraz to się zmieni? Jestem w kropce, chcę dobrze, ale być może nie umiem mu pomóc. Całego świata nie zbawię. Chociaż mam ku temu dziwne zapędy.
Wasza D.