09.2012
Wrocław - Krzyki
Kapłan właśnie taki czas w roku lubił - porażający chłód miasta, z jakim zbliża się wrzesień, dawał coraz więcej do myślenia. Coraz bardziej skłaniał ku temu, by działać. Było wciąż ciepło, jednak jeden chłodny podmuch jesieni wystarczył, by w atmosferze odczuć jakiś niepokój, niepewność, dążąc do refleksji. Klimat, który popychał do przodu, lecz zarazem napawał niepokojem, tak jak sam wrzesień - powodujący że coś powolnie umiera, jednak po to aby znów się odrodzić. Właśnie w tym czasie, czuć nie tylko śmierć ale i odrodzenie - ten specjalny moment, kiedy sie maszeruje przed siebie i człowiek zdaje sobie sprawę, że coś się kończy, ale też coś się zaczyna. Wiele strachliwych serc nie może rozgryźć tego schematu i popada w paranoję, jednak Kapłan czuł się w tym klimacie najpewniej, jakby postawić swoje życie na szali, gdy przygoda życia czeka i kusi upadkiem, bądź powstaniem ze zmarłych.
Senny klimat miasta i spowolna przecinające ulice miasta samochody, zdawały sie spowalniać rytm wszystkiego, co na codzień jest tak bezlitośnie i bezgranicznie obecne, tak bliskie do dotknięcia, ale jednocześnie tak odległe i niezrozumiałe. Podczas gdy to samo napędzające się życie trwało, jedna z bram na Krzykach nie mogła zasnąć, bujając się w rytm przechodniów - bo jak by ich nazwać? Tych ludzi, którzy wchodzą i wychodzą, prowadzą rozmowy poważniejsze i mniej ważne, jednak zmierzające do jakiejś bezkresnej i niewyjaśnionej nieskończoności dzieła - rozmowy które nigdy nie będą ostatecznie zakończone i które na dobre nigdy się nie rozpoczęły, bo gniew, nienawiść, miłość i łzy zdają się zapisane już dawno temu. Właśnie w tym momencie, przez bramę przeszedł Jarek i Katarzyna, kierując się ku jedynej autostradzie jaką oferował ten wieczór. Niektórzy mogli by rzec że to była droga do zatracenia, inni, którzy to obserwowali z daleka, powiedzieli by że idzie za tym prawdziwa życiowa mądrość:
- Jarek... Ty mnie nie chcesz... Ja wiem że zostawisz mnie... - powiedziała Katarzyna - Nawet nie mów mi że będzie inaczej.
Kapłan spojrzał na nią i przytulił ją mocno, do końca nie wiedząc jak zbić ten ostateczny argument, lecz posilił się na odpowiedź, która godna była owego niewyjaśnionego, nigdy nie skończonego dzieła. Mimo że odpowiedź brzmiała nieporadnie, jakby skleciona przez pięciolatka, wydawała się słuszna w tym momencie:
- Nie! Ja Ciebie nie zostawie... Mówiłem ci już, to kobiety mnie zostawiają, ale ja Ciebie? Nigdy!
Kasia długą chwilę zaprzeczała mu, tłumacząc że jej obawy są słuszniejsze, jednak on zatłumił jej niepokój, właśnie takimi zapewnieniami, które zdawały się być wiecznym gwarantem. Lecz czego? Podczas gdy jej umysł analizował każde "nie", jego umysł analizował każde "tak", bo tak kazał umysł łowcy, który niczym niestrudzony wilk, dopadnie swą zwierzynę. Zapewne inaczej widzieli to dalecy obserwatorzy tego zajścia, stojący daleko po drugiej stronie ulicy, jednak wiedzieli mimo wszystko że umysł drapieżnika zwycięży nad niepewnościami zwierzyny łownej. Wiedzieli, że umysł drapieżnika pragnącego swojej ofiary zwycięży nad wszystkim. Lecz na jak długo? To pytanie zostało zadane na długo przed tym, aż stara drewniana brama wypuściła ich w ów senny klimat miasta usypiający czujność i zdrowe zmysły.
Dwójka ludzi obserwowała to z pewnym zaciekawieniem, komentując z wolna, gdy pojawiła się trzecia osoba, a Jarek i Katarzyna schowali się do bramy. Człowiek w Czerni zbliżył się do dwójki osób chorobliwie notujących coś w swoich notesach.
- Dobry wieczór - rzekł Człowiek w Czerni, podchodząc do dwójki towarzyszy, jednak nie patrząc się na nich, a z niewzruszoną kamienną miną siadający na krawężniku nieopodal gentlemanów. Obydwoje przywitali się również z przybyszem, jednak mężczyzna w prochowcu nie miał zamiaru przebywać w towarzystwie Wroga - oddalił się bez słowa.
Nieprzyjemna cisza ciągnęła się w nieskończoność, aż w końcu przybysz w Czerni odezwał się:
- Widzesz Linoge? To wkrótce upadnie. I tak wyjdzie na moje.
Linoge nie skwitował tego zaprzeczeniem, poza burknięciem pod nosem, nie rzekł nic, lecz tylko patrzył w oddalony punkt po przeciwnej stronie ulicy, gdzie paliło się światło, po czym postanowił ruszyć za swoim dotychczasowym towarzyszem, aż Człowiek w Czerni został sam. Jednak nie dane mu było spędzić wieczoru samemu: drewniana brama uchyliła się po raz kolejny, odsłaniając postać Jarka, który schodząc powoli po schodach, zbliżył się do Wroga. Gdy Kapłan już przechodził przez bramę, ten niezapowiedzianie przywitał się i rzekł:
- Mówiłem ci że to za długo nie potrwa? Dlaczego nie słyszysz tego co mówię?
Jarek przystał na chwilę, uśmiechając się głupio, jednak nie mogąc wydusić z siebie wydusić przez krótką chwilę żadnego zdania, więc Wróg zapytał:
- Jestem blisko znalezienia sposobu by cie zniszczyć, wkrótce wróce do domu, powiedz mi tylko przed czym się bronisz?
- Może przed tym co nieprawe? Może to ty jesteś nieprawy i prowadzisz owieczki na wieczną rzeź? A może to ja jestem prawy i prowadze owieczki przez dolinę ciemności strzegąc je przed tobą? Ale nie... Oboje jesteśmy nieprawi, a owieczki może idą za nai w złą stronę bo jestem tobą przeklęty? Albo to ja jestem pasterzem, chroniącym swoje owieczki przed nieprawością jaka oferujesz> Nie wiem... Wiem jedno, Życie napisało nam taka historię, że nie zaznamy spokoju.
Wróg spojrzał ze spokojem w przestrzeń i powiedział:
- Nigdy ci tego nie powiedziałem, ale uznałem że zanim skończysz musisz wiedzieć. Kiedy tu zostałem zesłany, a nawet przed tem, fascynowałem się matematyką - to piękny ludzki twór i taki oczywisty. Jeszcze jakiś czas temu, starałem się pogodzić ze swoją sytuacją i żyć jak człowiek, co doprowadziło mnie do biura rachunkowego. Cyfry stały się moim drugim domem, a z czasem pojąłem, że liczby są wyznacznikiem tego co się dzieje - wszystko było po pewnym czasie liczbami. Wszystko dało się ułożyć w równanie i je rozwiązać, tak jak ciebie. Jednak wtedy liczby były dzikie, nigdy nie wiedziałem co wyjdzie z równiania i sprawiało mi to rozrywkę. Jednak kiedy mnie zniewolono, zacząłem myśleć z innej prespektywy. Praca nad liczbami mi już nie wystarczała, zwłaszcza gdy trafiłem przez przypadek do więzienia - w sumie dzięki tobie między innymi. I długo sobie tłumaczyłem, że wszystko jest w prządku. Jednak ta jedna siła przezwyciężyła. Z czasem, gdy już nie mogłem tu wytrzymać, wykorzystałem matematykę. To, co kochałem od zawsze. Każde nasze posunięcie, posuwa za sobą efekt motyla, który po pewnym czasie nie jesteśmy kontrolować. I tak trafiłem w miejsce, gdzie liczby odzwierciedlały cierpienie. Widziałem, jak z głodu, ludzie upchnięci w wagonie, powoli zaczynali zjadać innych ludzi.
Człowiek w Czerni przełknął ślinę, po czym wyciągnął zza pazuchy piersiówkę z której pociągnął, a Jarek przypatrzył się baczniej swojemu towarzyszowi, oczekując dalszego rozwoju historii:
- Widzisz, gdy całkowicie wygłodzeni jechaliśmy do obozu koncentracyjnego, widziałem jak ludzie chcą mnie zjeść. Pierwotny głód, którego nie da się zaspokoić, gdy już pościsz od dłuższego czasu - przełknął łyk z piersiówki - wtedy szybko zdałem sobie sprawę, że muszę podporządkować sobie ludzi jaki liczby. I tak też działałem, stawiając moralne prawa poniżej instynktu przeżycia. Kiedy ludzie zagryzali się i walczyli o każdy kawałek mięsa, ja byłem katem, który rozdawał jedzenie. Przeliczyłem swoje przeżycie, na zycie innych i doszedłem do wniosku, że natura samolubności, jest najwyższą naturą ludzką.Zastanawiam się tylko, jak wyjdzie twoja matematyka? Czy będziesz obliczał w nieskończoność to co było ci pisane, czy wyjdziesz liczbom na przeciw? I jaka będzie jej matematyka? Czy tak samo niemoralna jak moja, czy znajdziecie wspólne równanie?