05.2010r.
Wrocław - Rakowiec
Zgrzytający wszechświat, tak pełen miłości i nienawiści, spogladający na nas ojcowskim surowym wzrokiem, był tego dnia niezwykle wyrozumiały. W zasadzie, była to noc. Niezwykle czarna, ale stwarzająca pozory bezpieczeństwa, czegoś czego można się trzymać, nawet jeśli wie się że zaraz się umrze. Dokładnie tak Kapłan się czuł - bezpiecznie. Siedząc w tym ochydnym świecie, jak obrzydły ogród, w którym ktoś zasadził dużo nasion, z których wyrosło jeszcze więcej obrzydliwych roślin, na które nikt nie ma ochoty patrzeć. Dokładnie tak czuł się patrząc w oczy Agaty. Jak by był w miejscu, którego nie chce opuścić. Jakby ten ochydny, przebrzydły ogród stał się nagle światem, gdzie jest drobne światło - to światło, które mówi ci, że jest jeszcze po co żyć, że można jeszcze coś zrobić, czegoś dokonać, że nie musisz uciekać, nawet jeśli jesteś obrzydliwym ogrodnikiem w tym paskudnym, odrażającym ogrodzie, z którym nie możesz sobie poradzić. I który nie może sobie poradzić z tobą.
- O kurwa! - wiadro wody spadło na głowę Jarka szybciej niż mógłby się spodziewać. Krzyk Agaty oddał jedynie "O Matko!" gdy biedak zaczynał się natychmiastowo wycierać. Było już stanowczo za póżno na schadzki, bo niebo zaczynało się rozjaśniać z nocnego snu. To była by dobra godzina na pójście do domu - około 5 rano, jednak Kapłan jakimś cudem nie podążył dalej. Wiedział, że to kobieta, którą musi odprowadzić pod bramę, mimo że jest cały mokry od wkurzonego sąsiada, który wylał wiadro wody na głowę biedaka, który był winny jedynie temu, że spotkał się ze swoją kobietą i toczył długie rozmowy do bladego świtu przed jej bramą.
Kiedy nadszedł moment rozstania, ona zapytała:
- Jarek... Co będzie dalej? Co jeszcze nas czeka?
On uśmiechnął się i przytulił ją, po czym rzekł:
- There is one more story to be told. The Ending.
KILKA DNI PÓŹNIEJ
Wrocław - Starówka
- Wiedziałem że przyjdziesz. Nie boisz się, że zobaczy nas razem? - Człowiek w Czerni zapytał takim pewnym tonem Metatrona. - Wiesz, że zbliża się koniec. Część konsorcjum wręcz go pragnie. Nie mów mi tylko że ty staniesz po drugiej stronie barykady.
Metatron siadł na ławce i spojrzał głeboko w niebo, rozmyślając co przyniesie przyszłość. Wiedział, że zło jest coraz bliżej celu, które sobie obrało, jednak nie mógł się mu sprzeciwić. Możliwe, że był to brak nadziei, a może po prostu stracił już wiarę w boski plan.
Zapytał więc swojego ciemiężcę:
- Dlaczego to robisz?
- Ponieważ nie pojmujesz istoty rzeczy. Bronisz czegoś, czego nie znasz - miłości. Ty, jesteś naukowcem. Bronisz czegoś, co przeczy logice, coś czego nie potrafisz zrozumieć. W zasadzie, widzę to, czego ty nie widzisz - serce jest zarazem złem i dobrem. Serce widzi to, czego nie dostrzega nasz rozum i tkwimy w tym mimo wszystko. Widzi też złą stronę, którą chcemy dojrzeć by ujrzeć pełnię prawdy, jednak nie starczy nam odwagi by sprzeciwić się dobrej stronie. Tej stronie, która mówi nam "coś jest nie tak". Czy znasz tą stronę Metatronie? Może miłość się myli?
Metatron spojrzał swoimi oczyma w stronę Wroga i rzekł:
- Wątpię. Miłość jest największą świętością, której nie powinniśmy zrugać.
- Hah! Nawet sobie nie wyobrażasz jak mnie to rozbawiło. Gdyby miłości były najwększą świętością, jeszcze by żyły. A wy je zabijacie z każdym dniem. Prawda jest taka: Miłość to potężna broń. Może działać na naszą korzyść, albo przeciwko nam, prawda?
- Nie pojmuję zbytnio miłości... Przynajmniej myślę że do tej pory nie pojmowałem. To jak równanie. Da się je prosto rozwiącać za pomocą matematyki, czyż tak nie jest?
- Nie, nie jest tak. Nawet miłość, nie przeczy logice.
- Miłość to potężna broń. Może działać na naszą korzyść, albo przeciwko nam. Czasem myslę sobie że serce wie za nas coś, czego my nie wiemy i chce nazwać to pomyłką. Albo nadal się mylimy... Ale myślę że wiem jedno: miłość może być nieodpowiednia, czasem niestosowna. Może być też niebezpieczna. Może nas zmuszać do czynów, których nigdy byśmy nie popełnili... Ale nazwać ją pomyłką?
Metatron spojrzał na Operatora z niewymowną miną:
- Przemyślę twoje słowa, ale nie licz na moją litość.