04.2009
Wrocław - Starówka
Człowiek w Czerni zszedł na cypel, na którym widywał się z Kapłanem raz na jakiś czas. Pogoda nie rozpieszczała tego dnia - deszcz padał w najlepsze a spod mostu pod którym siedzieli, dało się słyszeć tylko odległe samochody przedzierające się przez krople ulewy. Mroczny mężczyzna siadł na skraju cyplu, wypatrując co robi jego towarzysz i zapytał:
- Co tam masz?
- Butelkę wody - odparł Jarek znudzonym głosem. Na to Mężczyzna w Czerni wstał i spojrzał z bliska na butelkę.
- Przecież to wino.
- Chwalcie Pana i jego cuda! - krzyknął Kapłan, rozstawiając szeroko ręce - Teraz będziesz moim terapeutą, o nieszczęsny? W końcu to przez ciebie spotyka mnie taki los!
Człowiek w Czerni zasiadł i zamyślił się nieco spoglądając na opadające na Odrę krople deszczu. Po chwili milczenia, lekko wcięty winem blondyn zaczął kontynuować swój wywód:
- To ty się wmieszałeś w sprawy między mną i Patrycją, myślisz że nie wiem? Dlaczego mnie to spotyka?!
- Wypuść mnie - rzekł Człowiek w Czerni - Pozwól mi zrobić z nimi wszystkimi to co muszę i odejść, nie chcę tu być - po czym spojrzał na Kapłana i jeszcze raz dodał - Wypuść mnie...
Blondyn odłożył butelkę z winem i spojrzał surowym wzrokiem na swojego towarzysza, tak jak by chciał udzielić mu pewnej lekcji:
- Odejdziesz stąd tylko po mojemu. Choćby udało ci się mnie zniszczyć, udowodnić że masz rację, nie odejdziesz tak jak ty byś tego chciał. Prędzej zgasną gwiazdy, księżyc i słońce, niż pozwolę ci tak odejść - Jarek podał swojemy mrocznemu towarzyszowi butelkę wina i dodał wstając - Masz! Może osłodzi ci to nieco oczekiwanie na koniec! I jeszcze jedno. Już niebawem pojawi się kolejna kandydatura. Mam nadzieję że cię to nie mierzi zbytnio.
Kończąc owe zdanie, odszedł z cyplu pod mostem i pokierował się w stronę Parku Słowackiego. Mężczyzna w Czerni spojrzał bardzo głęboko w butelkę opróżnioną już do trzech-czwartych i obrócił ją w rękach unosząc wysoko. Wystarczył jeden mocny zamach, by z hukiem rozbić butelkę o betonową podstawę mostu. Wino niczym krew rozlało się po ziemi.
06.2009
Wrocław - Kozanów (ok. 12:00)
Kapłan zszedł z pokładu autobusu i pokierował się z boku kiosku, odpalając papierosa. Na starym, pokiereszowanym odtwarzaczu mp3 puścił muzykę i zasiadł na murku. Siestę podczas tego słonecznego pięknego dnia, przerwały mu kroki nadchodzącej drobnej kobiety o ciemnych włosach, która wyglądała go już od kilkudziesięciu metrów. Gdy zbliżyła się dostatecznie blisko, Kapłan począł gestykulować i szeptać coś w stylu "Już sekunda, już się kończy utwór" - jak by chciał zaanonsować że leci jakiś jego ulubiony fragment muzyczny i nie daruje sobie i światu jeśli nie przesłucha tego do końca. Po chwili zdjął słuchawki i przywitali się, a on rzekł:
- Przepraszam, to mój ulubiony zespół, Neurosis. Istny orgazm muzyczny jak tego słucham, nie wiedziałem że przyjdziesz wcześniej. Gdzie ruszamy?
Drobna dziewczyna lekko jakby zdezorientowana, ale z pewną dozą wewnętrznej siły i pewności siebie - jak by była przygotowana na wszystko - powiedziała:
- Nie wiem, znam tu takie fajne miejsce nad Odrą, można posiedzieć, motorówki pływają, wokół zielono.
- Świetnie! To ruszajmy, ale ty prowadzisz, bo ja kompletnie nie znam okolicy - odparł z uśmiechem.
Ruszyli, nie wiedząc że przygląda im się ktoś jeszcze. Ktoś, kto był gotów iść za nimi aż dwa kilometry do upragnionego miejsca, obserwując jak mijają staw pełen kaczek idąc koło Odry aż do małej zatoczki z motorówkami. Ów mężczyzna w garniturze wyjął notes i zaczął skrupulatnie notować każdy szczegół, który mógł zaobserwować, nie musząc wcale patrzeć się na to co pisze, lecz jego wzrok, cały czas był wlepiony w dwójkę ludzi których śledził i krajobraz ich otaczający. Notował tak szybko i zaciekle, że można by było stwierdzić iż pisze całą książkę o jednej, małej, z pozoru nieistotnej sytuacji, a pisał z takim zacięciem jakby zależało od tego jego własne życie. W końcu, po dłuższym czasie, przybliżył się kilka metrów, aby nie tylko widzieć, ale i móc posłuchać. Jego uszu pierwsze co dobiegł śmiech kobiety, a potem słowa Kapłana:
- Nie no bez kitu, wypadło mi słowo z głowy na te fale. Dawaj zadzwonimy do któregoś z moich kumpli i zapytamy dla jaj jak to się nazywało. Albo jeszcze lepiej! Wkręcimy go, że jestem w programie Milionerzy i na prawdę zapytamy go o to!
Kobieta lekko pokręciła głową z niedowierzaniem, ale wyraziła zgodę. Kapłan chwycił za telefon i stwierdził:
- O! On będzie idealny! - przystawił słuchawkę do ucha i zmienił głos na dużo niższy, bardziej basowy i jak można by wywnioskować z rozmowy, puścił haczyk - Dzień dobry! Tu Hubert Urbański, Milionerzy, Twój kolega Jarek właśnie gra o 125.000 złotych, od momentu kiedy zacznie czytać pytanie, będziesz miał trzydzieści sekund na odpowiedź!
W słuchawce dało się słyszeć, że rozmówca się zgadza, lekko zakłopotany. Dwójce ciężko było się opędzić od śmiechu, ale Jarek kontynuował już normalnym głosem:
- No siema Bartek, dobrze że odebrałeś. Słuchaj, mamy niewiele czasu, ty wiesz jak się nazywały te fale co tam w kitajców napierdalają? Te takie wysokie fale co Wietnam i inne takie tam zalewają z morza? Bo mi z głowy wypadło!
Słuchawka bezlitośnie odpowiedziała niemal wywołując salwę śmiechu z udanego żartu:
- Eeee... No słuchaj stary, ja nie jestem pewien na sto procent, ale... Ale chyba chodzi o Tsunami.
- Dobra dzięki ci śliczne, podziękuję ci niebawem, czeeeeść! - zakończył Kapłan, zwracając się tym razem do swojej towarzyszki - Widzisz Iwona? Jak zobaczyłem jak te motorówki robią falę, to pomyślałem o tsunami! Nie wiem czemu mi to z głowy wypadło, ale przynajmniej dobry wkręt padł, hehe.
Mężczyzna obserwujący parę, notował wciąż dokładnie wszystko, do momentu aż nie zebrali się spowrotem w głąb Kozanowa. Jarek odprowadził Iwoną pod bramę, po czym wyraźnie zadowolony po kilkugodzinnym spotkaniu ruszył na pętlę, aby wyhaczyć autobus, jednak mężczyzna nie miał zamiaru kryć się już dłużej. Zmniejszył dystans między nim a Kapłanem i zawołał:
- Excipite itaque praesidio!
Obrócony plecami do wykrzykującego, zamarł w miejscu i po chwili zastanowienia, wciąż nie obracając się, uniósł głowę ku niebu i zapytał biorąc głęboki oddech:
- Nie było cię tu kupe czasu i myślisz że możesz tu tak po prostu wrócić? Że znów będziesz mnie nękał strzępami informacji, podając się za mojego rzetelnego informatora? Kim ty w ogóle jesteś?!
- Nie czas teraz na to - powiedział, zbliżając się do rozmówcy i chwytając go za ramię jedną ręką, a drugą zapraszając do dalszej podróży - Musisz wiedzieć, że źle lokujesz tu swój czas. Sprawa i tak już jest przegrana, a im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej. To zaczęło się za późno jak i za szybko się skończy. Musisz podążać bliżej centrum. Tam zyskasz to czego szukasz.
- Ufa mi, jest dobra z natury, dlaczego miałbym nie spróbować?
- Nie wiem, jak zwykle nie wiem zbyt wiele, ale kanały z których czerpie informacje są za wysoko, nawet jak dla mnie. Wkrótce ujrzysz to, o czym mówię. Gdy następnym razem przybędę, będziesz już wiedział.
Kapłan wyraźnie podirytowany, odpalił papierosa i zapytał:
- Niby skąd to wszystko wiesz? Kto jest tym górnym kanałem? Może chciaż zdradzisz mi swoje imię?!
Mężczyzna w garniturze, jakby się uśmiechnął, lecz patrząc na jego twarz, uśmiech był pojęciem względnym - przypominał bardziej grymas, swego rodzaju sardoniczny uśmiech nieco wykręcający twarz:
- Przyjdzie czas, że dowiesz się więcej. Póki co, nie angażuj się w absolutnie nic! Nic! Dopóki nie zdobędę więcej informacji - Mówiąc to, odszedł w kierunku zachodu. Krzyknął tylko za sobą - Uważaj na siebie!
Kapłan nie mógł tego nigdy wytłumaczyć, ale biło od niego niespotykane zaufanie, co do osoby, którą określił informatorem.