Jowita.
Urodzona 7 grudnia 2015 roku o godzinie 13:00.
Poród - coś pięknego, wyjątkowego. Pierwsze spotkanie z kimś, kogo już tak bardzo kochasz. Z kimś, o kogo dbałaś dziewięć miesięcy. Gdy nadszedł ten wspaniały dzień, pojechałam do szpitala z uśmiechem na twarzy. Miny personelu były bezcenne. Ale w końcu co miałam robić... płakać? Przecież to szczęśliwy dzień - powód do radości... :)
Około godziny 1 w nocy złapały mnie regularne skurcze. Po 3 byłam z Dominikiem w szpitalu. Położna, która mnie przyjmowała nie należała do miłych. Stwierdziła, że Dominik ma jechać do domu, bo będę rodziła 30 godzin jeszcze i w ogóle niepotrzebnie przyjechałam. Wysłała mnie na zwykłą salę. Zwijałam się na łóżku z bólu, ale sugerowałam się wiedzą i doświadczeniem kobety, która pracuje w tym zawodzie kilkanaście lat. O 6 zbadała mnie i stwerdziła, że rozwarcie na jeden palec. Śmiała się, że jeszcze tyle czasu przede mną. Chciało mi się płakać, bo tak mnie dołowała, a mnie wszystko bolało i bałam się, że nie dam rady, jak tyle to ma jeszcze trwać. Po godzinie zmiana personelu. Wzięli mnie na badania i rozwarcie na 5 palców. Od razu trafiłam na porodowkę. Mówili, że koło 12 maleństwo będzie przy mnie (pomylili się o godzinę, ale co za różnica). Na początku skakałam na piłce, ale potem tylko leżałam, bo nie miałam już siły. Około godziny 9 przyjechał Dominik. Skurcze mnie wykańczały, bo były z krzyża i brzucha. Dawali mi jakąś ankietę do wypisania, ale nie mogłam się skupić na tym, co czytam, przestałam kontaktować. Podawali mi paracetamol, coś jeszcze i na koniec ketonal. W międzyczasie dostałam jeszcze glukozę, żeby nabrać trochę sił i 2 oksytocyny, żebym się tak nie męczyła i jak najszybciej urodziła. Serio, jeszcze z godzina dłużej, a musieliby sami Jowitę wyciągać. Gaz rozweselający porażka. Myślałam, że zacznę tam wymiotować po nim. Wody płodowe odeszły mi dopiero około 20 minut przed wyjściem małej. Rodziłam "na sucho" prawie cały poród. Parte tylko 15 minut. Skurcze pokrywały się, ale gdy słabły, odlatywałam. Po prostu zasypiałam na kilkanaście sekund. Gdy wyszła główka doznałam szoku. Może dlatego, że mnie rozerwało w środku i przy okazji cewkę moczową. Nie chciałam przeć dalej, ale gdy usłyszałam, że tętno jest coraz bardziej ciche i coraz wolniejsze, od razu wzięłam się do roboty. Wyleciała, jak mały pocisk. Dominik przecinał pępowinę. Potem rodzenie łożyska. Oczywiście całe nie wyszło, ale wystarczyło zakaszleć. Pozszywali mnie i na salę. Lekarze mówili, że świetnie się spisałam, że ciężki poród. Dużo krwi straciłam, mam anemię. Ale nigdy nie zapomnę, jakie szczęście mnie ogarnęło. Jak mi ją położyli na brzuchu, taką małą, siną, płaczącą... Kocham małego stworka. Teraz, gdy to piszę, siedzi w leżaczku koło mnie i patrzy na mnie swoimi slicznymi dużymi oczkami. :)
Od początku bardzo ładnie mi śpi. Generalnie jak się kładłam zawsze około 24 i dawałam jej jedzenie przez sen, to budziła się około 3, 4 w nocy na jedzenie. Ale nie płakała, tylko stękała sobie. Wtedy od razu jedzenie i spanie do rana. Po trzech tygodniach życia dostała dziwnych krostek na buzi i mówili, że to trądzik, inni, że skaza. A jednak było to atopowe zapalenie skóry i pomógł nam emolium. Biedna mała Jowitka, skóra ją swędziała i piekła, była rozdrażniona. Teraz zaczyna się na ząbki przygotowywać i co parę dni jest bardzo marudna, ale mamy Ibum w syropie i lepiej się po im czuje. :)
Teraz już jest "duża". Sama trzyma butelkę z mlekiem, gaworzy, śmieje się, podciąga się rękoma, próbuje siadać... bawi się rączkami i grzechotkami... <3
Wpadajcie na Instagram ---> KLIK
i dodawajcie ;)