Dzisiaj względnie było dobrze.
Pani z piekarni została chyba moją dobrą wróżką - pożyczyła mi 'miłego dnia' i faktycznie ten dzień był miły.
Po raz pierwszy od dłuższego czasu rozmawiałam z kimś z klasy nie z przymusu i bez jakichś dziwnych uczuć i chęci wycofania się.
Rozbawiło mnie dziś stwierdzenie, że 'się buntuję' ("nie chcę, jak mi zrobisz herbaty, to ją sam wypijesz!")
Rozbawił mnie też żartobliwy monolog o zmianie płci.
Tak, czasami też myślę, że jakbym była chłopakiem, to byłoby mi, nie tyle łatwiej, co lepiej. Ale tylko czasami.
Sprawy 'zawodowe' (szkolne) wyglądają nieciekawie. Prywatne też nie za bardzo. Ostatnio nic mi się nie chce. I coraz częściej postępuję głupio. Dobrze, że głupota nie boli. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę mieć włosy chociaż poza łopatki. Z moim zamiłowaniem do nożyczek - w ciągu najbliższej dekady - może.
Dlaczego moja m. nie może zrozumieć, że to 'włochate coś' na stopach 'tej rudej dziewuchy', to skarpetki a nie buty?
- dowód na to, że J. nie umie rysować.
A i tak wyszło lepiej ze zdjęcia kobiety ubranej w sukienkę bodajże, gdzie odrysowałam pozę, niż jakbym próbowała rysować sama. Co nie zmienia tego, że głowa jak zwykle za wielka.
Nienawidzę lampy błyskowej. I chyba się w końcu na święta zdecyduję