Och, nadal nie mam zadowalających zdjęć. Poza tym tutaj mam pakiet :) Ale naprawdę mam już dosyć nazwy touchenough. Nie było mnie trochę, najpierw tydzień leżenia w łóżku w domu, potem tydzień szpitala. Ale przynajmniej wyzdrowiałam na dobre. Plany na przykładanie się do nauki poszły się pierdolić. Za jakąś godzinę idę po zeszyty i nadrabiam braki z 2 tygodni. Szczerze mi się nie chce. Wolałabym pójść na wino z nimi, śpiewać piosenki o chryzantemach, szatanie i teksty analogsów. Ale niestety wino nie zając nie ucieknie, a umowa z rodzicami obowiązuje. Powracając do zdjęcia - zrobione 25 kwietnia (1 dzień przed moją pierwszą 'imprezą'; ur. Magdy) w drodze do szpitala :). Z tego co pamiętam to szłam na badanie krwi i z krwawiącym nosem. Teraz też tam jest Wesołe Miasteczko. Jednak ja chyba ostatnio jakoś nie dostrzegam za dużo wesołych rzeczy. A zresztą, moje życie moja sprawa. A photobloga otwarłam. O tak o.
Pozdrawiam:
Collien, Martynę, Magdę, Sir Kępę, Igę, Agatę, Fenixa - zdałeś egzamin gratulacje :), Maćka, Macię, Piotrka, Staśka, Paulinę, Martę, Patrycję, ah no i Jarosza za wczorajszy przypływ serdeczności i bardzo ciepłych słów ;)
Nie mam już Ciebie,największa strata,nie nawidze za to siebie i całego świata
Zastrzeliłam się lipcem w łeb.