Moze i nie powinnam o tej porze siedzieć, wspominać, przeglądać stare fotografie i rozmyślać nadmiernie. Wiem, że pewnie bede jutro od samego rana żałować tego, co teraz piszę, ale nie poradzimy nic na to, co piszemy pod wpływem emocji.
Gdyby nie urodziny i wiadomość, już dawno odszedłby w niepamięć. Ale przecież nie może byc zbyt łatwo, lekko i przyjemnie. Nie zalezy mi absolutnie, nie jestem zainteresowana jakimkolwiek kontaktem, juz nigdy nie zechce sie spotkać ani porozmawiać, ale zdenerwowało mnie tylko jedno zdanie, a właściwie pytanie: dlaczego sie nie odzywam ?
Ręce opadły, bo po tej serii miesiąca burz i 2miesiecy ciszy kompletnej, którą nie ja rozpoczęłam, nagle nasuneło się (nie mi bynajmniej) tak głupie pytanie, które nigdy nie powinno zostać zadane. Bo to tylko daje obraz, z jakim brakiem zaangażowania miałam do czynienia i kompletną niereformowalnością. Ja miałam tylko nadzieję. Nadzieję, że w końcu zrozumie to, co należy, że to, o co walczyłam, uda się osiągnąc, nie dzieki mnie czy dla mnie, ale chociaż że zostaną z tej lekcji półrocznej bez mała wyciagnięte JAKIEŚ, JAKIEKOLWIEK konstruktywne wnioski. Nic, zero, kompletny upadek. To tak, jakbym nie istniała nigdy w czyimś zyciu, bo przeciez po każdym związku zostaje lekcja, wnioski, nauczka, cokolwiek. Niemożliwą rzeczą jest, ze to nie pozostawia po sobie śladu i ucieka, znika, nie musnąwszy choćby odrobinę. Tak po prostu nie ma. A tu... Nie, nie chce już i nie będę zaprzątać sobie tym głowy. Bo nie warto, to są bzdury, mam ważniejsze sprawy, ludzie, problemy.
Jest mój Pan K :):*, który uczniem jest doskonałym, w lot pojmując istotę rzeczy. I choć dziś zdarzyła Nam się pierwsza ( ! ) burza, to chwilę pózniej znów zaświeciło słonko ;).
Ja dziś tańczę. Jestem zrozumiana, roześmiana.
Gdybym miała cofnąć czas, postąpiłabym tak samo. Nie żałuję ostatnich 2 miesięcy. Nawet tych burz sprzed 3 miesiecy, bo tylko uświadomiły mi błąd, jaki popełniłam, godząc się na mnie i jego. Nigdy więcej.