Chłodna woń rozświetlonej pełni szarpie dymiąc mój rozbity chód, po pękniętych płytach targam swój płaszcz ciemny...
Po mym ciele płynie czerń, krok za krokiem pozostawiana smugą w takcie obrotów jarzeniówki na wprost świecącej...
Czując silniejący powiew nocy rozpościeram ramiona odsłaniając każdy cierń gorejący niebieskim płomieniem...
Rozpalające kadry rejestru śledzą mą wysuwającą się głowę, wciąż bliżej i bliżej mroku, rozciągam dłonie w ciemni...
Szum zawiewa targając płacz prawdziwy niewymuszany, bez ustanku toczący mowę duszy, urywającą się kroplą z twarzy...
Niemy plusk rozpływa się po chodniku, słyszę stukot maszerującego wojska łez, wyrywanych w wichrach wszechświatów...
Iskierki płynące z zeszklonych oczu układają mozaiki, pocieszające rumieniąc wychłodzoną cerę, widzę w nich twarz słodką...
Nieprzebranymi kolorystykami mienią się mgławice, wsłuchany nim przed oczyma mam chwile wspólnego szczęścia przyszłości...
Lamencie płyń wiatrem targany, w wichrach tych na swym policzku czuję oddech słodki, orbita rozpędzana drugim tętnem...
Obiektywem czarno-białym między kraterami kreślę swój taniec, marionetkowym językiem walki wierzę w jutro...
Na kolejnym krańcu czarnych niebios wyglądam drugiego uśmiechu, chcąc dotknąć ukojenia lamentuję gwiazdami...
Z nimi, już nigdy sam...