W czystym bezgłosie bez kantów odbijają się tykania nasycającej się kuli, w spięciach rosnącej w moc pełni mocarnej bieli...
Zza mych jasnych ramion tli się przemycony kadr widzący mą nieruchomą sylwetkę, oblewaną okrągłym błyskiem...
Światło w spięciach okręceń swych orbit wciąż nowych pogrążone, niewyczerpalne wonią galaktyk uczuć wciąż platoniczniejszych...
Wylewaną jasność pijam bez zamachnięć tchu, w bez ustanku na nowo potężniejszym neonie białym błyszczy para...
Dusze nagie stykają wargi, na żebrach otulanych skórą stoją wtapiane świece, co zetknięcie wilgotne łzami zapalane...
Płomienie suną po twarzach rozbielonych, zwolnieniem mkną roztopione błyski kapiące po materiach bezkresu...
Spadło uniesienie rozpędzające naszą przestrzeń elektryzującą, dudnią świsty naszego lotu w milenium dotyku bieli...
Oddalamy się lata za latami, milą za milami... Tysiące chwil wyczekiwania za nami, przemierzamy kolejne eksplozje gwiazd...
Za każdym oddechem sercem zbliżasz dystanse, za każdym biegiem krwi w żyle czuję splecione dłonie...
Grzmoty sycą się szumami przechylających się na siebie ciał, pędzimy wszechświatem otwartych niebios...
Przyszłość wyzbyta w zbędne słowa, przyszłości zbędny wzrok, serca wypełnia dotyk czuły w uczucia...
Poskręcane barwy nie syczą chaosem, w jutrze jutra brak zagubionych świateł prócz białego neonu, prócz świec...
W przyszłości - mkniemy aleją rozbieloną, aleją naszą...