Wyszarzałe popychadła wpisane w kalendarz zjadam nielękliwym krokiem, słodycz ich cierni na ustach...
Ręką otulającą czule tętno czuję pulsujące gonitwy strzępek pokrapianych czerwieni, stukot królujący jedyny niezbędny...
Szponami srebrnymi nacinam skórę. Ściągam bladą, szczebiotem oczu wysuszoną otoczkę żeber, nadpękniętych...
Gestem rozgiętym przykrywam swe plecy zmarznięte ciężkim snem, ciepło przedziera się w szczeliny mrozu...
Żar spojrzeniem w dal grzeje kręgosłup mdlejący, srebrzy szpon przebijając puls, kolce wyciekają spalane...
Ostrze goreje chwałą pioruna, dłoń przeciska się między kręgi otoczki płucnej, kreśląc poplątany węzeł tańca...
Błysk grzmotu echem dudni powrotem, płonę w unoszącym mnie świetle srebra, płynąc wysoko ponad czas...
Zabarwioną łzą kłaniam się przed perspektywą, widząc ją śmierć nie straszna, pośród ciemni kolorów tysiące ćmią...
Każdemu wśród tłumu wyblakłych spojrzeń życzyć takiego widoku, podwójne tętno błyszczy niebem...
Mknę w reflektory, ich roje całe...
Więcej z tej sesji na.: http://open-thedreamworld2.blogspot.com