Rozsuwa się orszak niebieski, łza za łzą połykany gardłem przebijanym gwiazdami, zapala się ulica mrucząca...
Złudną pochylnią, czując mrozem popękaną skórą świst tłumu pulsującego fleszami, skierowanymi rozbielonej karecie...
Stelaże pozamykanych okien pochwytują się zacinającymi zapłonami, metalowe cegły błyszczą zabrudzoną jarzeniówką...
Udręczony kołat serca, przykrywającego pogrzebane ostrza skał, krokami porzuca je na pastwę płomienia błękitnego...
Ciemnia latarni wciąż mruży oddalą, wypatrywana oczami dawno zatrzaśniętymi północą lęku o jutro...
Dusza skowyczy pianinem, wygrywanym stukotem kolców, zapominającym o białych klawiszach, zakurzonych...
Wprost i wprost ciemni sunąc zamrożonym deszczem iskier, sypiących się kłamstwem czasu chłodzonego...
Spod welonu ustami mroku rozjaśniają witraże, mozaikami migoczące gwiazdy zbliżają się memu ciału, tuląc...
Walca cicho z nimi tańczę, przypieka się zmrożona cera, zawinięty wicher światła układa me ramiona, zaplatając włosy...
Biel pęka pośrodku nocy...
Więcej z tej sesji na.: http://open-thedreamworld.blogspot.com