Pozrywane wołania zduszonych oper wyciskają się przez me podnoszone oddechami żebra, dotykane mymi palcami...
Przybiciem mnie ścianie wycia wyschły w spojrzeniu szerokim, stronice wypalają się po obu stronach od kręgosłupa...
Chłodzą szyfr krwi bordem zimnej, cicho nucącej kołysankę. Rubin wieńczący księgę płacze swymi migotami...
Wygięciami mych syczących kości trzeszczą spopielone przekartkowania. Cierń tli umysł, szkiełko rozpryskuję się, pękł...
Kreślą się schody potłuczonymi czerwieniami, poskręcana aleja wyciąga się ku górze, słupy ciemnych błysków tną stopnie...
Zdecydowawszy postawić krok pierwszy, w górę wyrywam stopę rozplatającą powietrze, mknę w pozawijaną biel...
Przenikam słup schodków wyciągający się stożkowo, me ciało wydłuża się przychylonymi ustami krzyku, zdejmuję maskę...
W języczkach mgły budzi się ciemnia, chłodne ręce odbijają się na mej skórze dwunastoma cieniami, czerń uścisków w echu...
Rozwijaniem spirali wspinaczki, zziębnięte róże kapią po tańcu rozpalania, choć dawno ustały pulse...
Ciemnią oddalam się płomieniami rubinu...
Więcej z tej sesji na.: http://open-thedreamworld.blogspot.com