Andrzej zażucił plecak na ramiona, był ciężki choć nie zapakował do niego wiele rzeczy. Bluze na chłodne wieczory, kurtkę przeciw deszczową, śpiwór, za krótki namiot, kilka batonów i trzy litry wody. Na dzisiaj musi wystarczy, co później? O to będzie się martwił w swoim czasie. W prawej ręce trzymał futerał od gitary, z akustykiem w środku i starym zeszytem, w którym prowadził od czasu do czasu notatki i zapisywał akordy piosenek.
Jeszcze raz obszedł ciasną kawalerkę, w której mieszkał przez ostatnie dwa lata. Na łóżku w ciąż leżała kupka rzeczy, których nie zabrał; najbardziej żałował, że nie spakował kurtki zimowej, ale nie widział sensu dźwigania w środku lata zbędnych kilogramów - później może tego żałować. Tak jak umówił się z dozorcą, w kuchni na okrągłym stoliku zostawił klucze od mieszkania, które wciąż kazały na siebie patrzeć. Andrzej miał jeszcze wybór. Wciąż mógł tu zostać. Wiedział, że jeśli tylko ich dotknie to na pewno zostanie... Nie to nie ma dłużej sensu. Nic go już tutaj nie trzyma. Przecież wyżucili go ze studiów i wczoraj zrezygnował z pracy. Dostał wypłatę za, której połowę zapłacił czynsz. Czas oficjalnie pożegnał się z dotychczasowym życiem.
- Hej, Mużdżku co będziemy dziś robić? - pytał piskliwy głos w głowie Andrzeja.
- Dla odmiany zniszczymy to kim się staliśmy, żeby narodzić się na nowo - odpowiedział spokojnie niski głos. Andrzej przekroczył próg mieszkania i westchnął ciężko. Czuł się oczyszczony...
21 października 2005 rok
Ewa nie żyje. Wiem, że napisałem to już tysiące razy, a od jej śmierci minęły aż trzy miesiące, ale wciąż widaje mi się, jakby to było wczoraj. Jezu, jakbym dopadł tego skurwiela, który to jej zrobił ZABYŁBYM GO BEZ WACHANIA! Podobno to nie jego wina. Ewy też nie. Było to tylko zrządzenie losu. Pieprzyć taki los! Facet jechał 75 km/h, gdzie ograniczenie było do 70, nie miał włączonych świateł, a lampy uliczne miały się włączyć dopiero za pięć minut. Ewa weszła na pasy, chciała przejść na drugą stronę ulicy, żeby zobaczyć buty, które stały na wystawie. Powiedziałem, że na nią zaczekam. Oboje mieliśmy ostro w czubie. Zdążyłem tylko krzyknąć "EWA!" i postawić dwa kroki na ulicy. Jej zabrakło metra, żeby być na chodniku, a kierowcy zielonego megana zacieły się hamulce. Ona przeturlała się po masce samochodu, jak szmaciana lalka i wylądowała za autem z pękniętą czaszką i połamanymi nogami. Pisk opon, krzyk, głuche tąpniecię roztrzaskującej się głowy i po wszystkim.
Kurwa Ewa! Kurwakurwakurwa! Krzyczałem podbiegając do niej. Nie wiem co się w tedy dokoła działo. Klęczałem przy niej i płakałem. Boże jak ja wtedy płakałem. Jak mi było smutno, choć wciąż nie byłem pewien co się stało. To było jak wycięcie najważniejszego ujęcia z filmu. Mówiłem jej, że wszystko będzie dobrze. Ona nawet nie ruszła głową. Miała tylko oczy szeroko otwarte, w których było widać zaskoczenie. Zwykłe zaskoczenie! Ktoś zadzwonił po karetkę. Mężczyzna, który się z nią zderzył stał za mną. Przykro mi, powiedział. Nie mam w nawyku robić się agresywny po alkoholu i ogólnie jestem bardzo spokojny znacie mnie... ale wtedy coś we mnie pękło. Przykro ci?! Tylko tyle masz do powiedzenia?! Ryknąłem na niego popychając gościa i prowokując bójkę. Chyba byłem zły, że to nie on leży półprzytomny na ulicy zamiast Ewy. Gdyby kilku ludzi z tworzącej się grupki gapiów nie przytrzymało mnie rozszarpałbym człowieka na strzępy!
Żygać mi się chce, kiedy sobie to przypominam. Czuję pustkę. Zostałem ograbiony ze wszystkiego co miałem... Ewa zmarła w szpitalu. Miała połamany kręg szyjny i kilka biodrowych, więc nawet gdyby przeżyła w najlepszym wypadku jeździłaby do końca życia na wózku, a przecież wiecie jak ona bardzo lubiła spacerować. To ona zaszczepiła we mnie wędrowca. Tego lata planowaliśmy pieszo zwiedzić bieszczady. Najlepsze lato naszego życia skończyło się, zanim jeszcze się zaczęło...
Rodzice próbują mnie jakoś podnieść na duchu, ale nie wychodzi im to najlepiej.
Nic mi się nie chce. Idę się zabić.
Przez całą drogę Andrzej ani razu się nie zatrzymał. Dopiero za znakiem z przekreślonym napisem Wrocław przystanął na pięć minut. Kiedyś słyszał, że ludzie którzy w swoim życiu stracili coś bardzo ważnego (na przykład długoletnią miłość) są silniejsze od całej reszty szczęściarzy. Trzeba sprawdzić, czy to prawda.
12 czerwiec 1999 rok
Wczoraj nauczyłem się grać Achilles Last Stand* i w kółko to gram. Tata już się wścieka i mówi, że mam sobie brzdąkać w garażu, żeby nikt mnie nie musiał słuchać. To siedzę sobie teraz w garażu i gram. Kurde, możebym założył jakąś kapele, ale w tej śmierdzącej wiosce wszyscy już zapomnieli co to znaczy dobra muzyka.
Chyba się zakochuje w Ewie, coraz częsciej zmuszony jestem o niej myśleć. Znamy się od września, ale o tym już wiecie, nie? Cholera, gdybym nie był takim tchurzem spytałbym się czy chce ze mną chodzić... Ej, jak odmówi to nic straconego, za cztery lata i tak każde z nas pójdzie w swoją stronę, bo zaczną się studia.
Inni użytkownicy: lollypoplollypopolejtoxddderwa22protectyourauraelmariachi28921lordmagriffy93gandaharbulkazpasztetemkobekontakarolekrs
Inni zdjęcia: Miły zakątek. ezekh114Uparty jak Osioł :) bluebird11Rekonesans terenu. ezekh114... thevengefulone... thevengefuloneMorze kostki. ezekh114... thevengefulone... thevengefulone... thevengefulone... thevengefulone