Weekend był intensywny. W piątek płynęliśmy Nysą Kłodzką z Nysy do Lewina Brzeskiego. Jako, że Kamil częściej pływa niż ja, to zaufałem mu, gdy mówił, że zrobimy 40 km w 5-6 godzin, jednak "trochę" się machnął w kalkulacjach i wyszło... 49,5 km w 11 godzin. Zaczęliśmy o godzinie 11 pod kościołem w Nysie, prąd nam sprzyjał i płynęliśmy w świetnych humorach i przy pięknej pogodzie. Uwielbiam płynąć w pełnym Słońcu, wśród zieleni drzew, śpiewu ptaków i brzęku niebieskich, zielonych i brązowych ważek. Czasem przy brzegu spotykaliśmy jakichś wędkarzy, bardzo rzadko przepływaliśmy pod mostami z ruchem drogowym i 5 razy przeprawialiśmy się przez różne tamy. Jakoś po 5 godzinach rzeka stała się bardzo leniwa i płynęliśmy praktycznie tylko siłą mięśni, a po 8 godzinach już humor przestał mi dopisywać, bark odmawiał posłuszeństwa, odciski dawały o sobie znać coraz bardziej, a żołądek grał death metal w kierunku Kamila, który oszacował trasę na te 6 godzin. Ostatnie 3 godziny to była coraz większa walka z z myślami - trzeba było dopłynąć, a ból barku był już naprawdę konkretny, więc co chwilę musiałem przestawać na moment wiosłować. Ale to nic - najgorsza była ostatnia godzina. Podczas ostatniej, najbardziej hardkorowej, przeprawy, Kamil zorientował się, że zostawił klucze od swojego samochodu, który czekał na końcu trasy, w moim aucie, stojącym na początku trasy... Na początku ciężko było znaleźć kogoś, kto przyjedzie do Lewina i zabierze mnie do Nysy, ale udało mu się wydzwonić babkę, która miała przyjechać za godzinę, co skutkowało brakiem odpoczynków od wiosłowania i niemal ciągły pieczący ból barku. To był najgorszy odcinek. W końcu o godzinie 22 wyszliśmy z rzeki, wybuchnęliśmy krótkotrwałą radością, ale zmęczenie wzięło górę i szliśmy z kajakami w rękach jak kondukt żałobny. Potem pojechałem po Kamila klucze do Nysy z Bogną, pogadaliśmy o podróżowaniu, a jak i, a jakże, o kajakach. Następnie, po pożegnaniu się z Kamilem, musiałem nasycić skurczony żołądek niezdrowym żarciem w McDonald's i o 1:00 byłem w mieszkaniu. W ogóle nie mogłem spać, co chwila się budziłem, a byłem zupełnie niespakowany na kolejny wypad kajakowo-namiotowo-melanżowy w Żędowicach na Śląsku. Jak już słodko zasnąłem, to obudziły mnie telefony, że musimy się ogarniać żeby zdążyć na spływ. Spakowaliśmy się w świetne auto, które pożyczyłem od brata, a które od niego kupię za jakiś miesiąc. 5 osób, 3 namioty, stół, 2 lodówki i masa różnych gratów schowało się do jednego Citroena - wtedy postanowiłem, że kupię to auto. Spływ okazał się dość leniwy, 14 km płytką Małą Panwią, częste mielizny i picie piwka po drodze. Zajęło to chyba 4 i pół godziny. Później zaczęliśmy porządnie grillować, myślałem że zaraz zasnę, a gadałem z Wiką do godziny 4:30. O 7 rano wyniosłem sobie materac pod auto, gdzie był cień i jeszcze z godzinę próbowałem odpocząć. Później już tylko droga do domu, gdzie Monia zgodziła się kierować, bo mnie gin z toniciem i późniejsze martini trochę bólu głowy przysporzyły. Niedzielę przeleżałem wsuwając żarcie z Crazy Piga i NYPD. Wczoraj pojechałem do Brata oddać mu auto i wziąć mój motocykl, którym wróciłem do Opola. Dziś miałem jechać do Siostry na moto, jednak gdy już się ubrałem w kombinezon, to okazało się, że nie ma sprzęgła i miałem już 2 podejścia, żeby je naprawić, lecz ani YouTube, ani książka serwisowa nie chciała mi pomóc. Teraz poczytałem forum Hondy i idę zrobić podejście trzecie. Jak nie wyjdzie, to wyjdę z siebie, stanę obok i będziemy próbowali we dwóch coś zrobić. Od tego zależą ostatnie dni mojego urlopu. Trzymajcie kciuki. Pis joł
5 MAJA 2025
28 LIPCA 2024
17 LIPCA 2024
16 LIPCA 2024
12 LIPCA 2024
24 CZERWCA 2024
30 MAJA 2024
6 MAJA 2024
Wszystkie wpisy