photoblog.pl
Załóż konto
Dodano: 25 STYCZNIA 2016

2015.

Wyjątkowo późno skończyłam konstruowanie tego podsumowania. Ale nie mogłam ot tak porzucić tego zwyczaju.
Z resztą bardzo chciałam napisać to wcześniej, ale jakoś wyjątkowo tak się wszystko zbiegło, że nie znalazłam chwili wytchnienia, żeby spokojnie usiąść i to wszystko jakoś ułożyć. Więc pisałam nocami, stopniowo. Fragmentarycznie. I dlatego tak późno. Ale oto jest.


Nawet nie czułam, jak bardzo pragnę świeżego początku dopóki nie uświadomiłam sobie, że się zbliża. Chyba nigdy w życiu tak bardzo nie byłam go spragniona. Nigdy nie czułam aż takiego przesytu tym, co było do tej pory i ulgi, że jest szansa by coś zmienić. Tak, jestem jedną z tych osób, którym do podjęcia prób rewolucji potrzebne są symboliczne daty. I tak, mimo dwudziestu jeden lat na tym świecie nadal wierzę w tę moc sprawczą nowego roku. Choćby nawet doświadczenie mówiło, że nie warto.
Mimo że z jednej strony ten rok minął mi przeraźliwie szybko (przerwa między bożym narodzeniem 2014 a 2015 była wręcz nieistniejąca), to kiedy zaczęłam "zbierać" informację do tego posta okazało się, że z drugiej - był jednym z najdłuższych jakie pamiętam. Rzeczy, które wydarzyły się początkiem roku 2015 są dla mnie tak niesamowicie odległe, że przez długi czas byłam pewna, że zawarłam je w zeszłorocznym podsumowaniu. I że w takim razie w tym roku nie działo się absolutnie nic. A jednak kilka tych drobniejszych i większych wydarzeń, które przypisywałam rokowi 2014. miało miejsce właśnie w 2015. Nadal mnie to dziwi. Być może miały na to wpływ post uzupełniający moją długą nieobecność na photoblogu po sesji i post na innym blogu podsumowujący rok akademicki 2014/15. Pewnie to one dały mi takie stuprocentowe przekonanie, że przecież "to musiało być w roku wcześniejszym, bo już o tym pisałam". W każdym razie parę rzeczy się jednak wydarzyło. Więc zaczynam krótkie podsumowanie.


Styczeń 2015. był miesiącem cudownym. Kiedy przeglądam zdjęcia z telefonu kojarzy mi się z mroźnymi spacerami z J. i A., karmieniem łabędzi, błądzeniem w nowe uliczki, podwórka kamienic i wreszcie - na cmentarz żydowski, który mamy pod nosem - a który w końcu odwiedziłyśmy dopiero dzięki przypadkowi, trafiając na niego zupełnie okrężną drogą. Ale styczeń 2015 to przede wszystkim wycieczka do Warszawy w ramach zajęć terenowych i wolontariat podczas 70. rocznicy wyzwolenia Auschwitz-Birkenau. Taka kumulacja ważnych dla mnie miejsc. I niezapomnianych wrażeń. Warszawa: pendolino, metro, ŻIH, archiwum, oddział genealogiczny, Polin, miasto w śniegu, przemiły powrót w przemiłym przedziale. No i Oświęcim. Mnóstwo stresu, jeszcze więcej satysfakcji, uczucie spełnienia i w ogóle temat na oddzielny wpis (może kiedyś). Styczeń był cudowny. Nawet mimo faktu skończenia 20. lat.
Parę kolejnych miesięcy jakby trochę mignęło, nie niosąc już za sobą aż takich wrażeń. Luty odznaczył się przede wszystkim moją pierwszą sesją, którą teraz wspominam bardzo miło (wszystko zdane w pierwszych terminach!)- ale wtedy przysporzyła sporo stresu. Zimą były też: studencki tydzień sztuki, koncert "Kiedy kantor spotyka operę", spotkanie ze studentami z USA i Oskary - pierwsze oglądanie ich na żywo w Polsce, w środku nocy - ale z niesamowitą atmosferą, radością (Ida!) i brakiem konsekwencji - bo wolny poniedziałek. Już wiosną - magiczne zwiedzanie Teatru Słowackiego i słoneczny, przemiły Kraków. I kilka cudownych popołudni spędzonych na rozgrzanym murku pod Wawelem... Aż w końcu złamana stopa (y) i maj spędzony w domu. A czerwiec na nadrabianiu do sesji. Sesja letnia była lekkim koszmarem, niewartym wspominania w tym podsumowaniu. A wakacje to przede wszystkim koncert Leopolda Kozłowkiego, w który w końcu zainwestowałyśmy z mamą (warto!) i Warszawa - pierwszosierpniowa. Uczucie bycia tam wtedy szczerze nie do opisania i zastąpienia.
I w końcu najistotniejsze wydarzenie roku, odebrany jesienną nocą email i w parę tygodni później długo wyczekiwany uścisk przed Jamą Michalika. Absolutna ulga połączona z bólem wyobcowania, potem filharmonia, kilka spotkań, stopniowe przezwyciężania tej nieznośnej zmiany i wreszcie spacer "powrotu do normalności między ogródkami działkowymi. Wynik magii świątecznego, tłumnego śpiewania kolęd połączonej z magią naszego kochanego miasteczka. Emba, jesteś największą radością tego roku.
Inne, mniejsze przyjemności, od czapy i niechronologicznie (których nie udało się wpleść wcześniej) to: spacer z Kindżi na koniec pierwszego roku studiów, obserwowanie czerwonego księżyca z P. w środku nocy i spadających gwiazd na balkonie, leżąc na materacu, otrzymanie członkostwa JCC (z czego póki co jeszcze niewiele wynikło - to do zmiany), przeżycie 21 października, czyli dnia, który w "Powrocie do przyszłości" był przyszłością, odwiedzenie kociej kawiarni Kociarni i... Dwie "Lekcje Śpiewania" - z okazji 11 listopada i Bożego Narodzenia (o której już wspominałam) - i wszelkie związane z nimi "szczegóły" ;).


10 wpisów na photoblogu to chyba mój roczny rekord (w sensie, że najmniej do tej pory, jeśli to nie jasne). W tym jeden był podsumowaniem roku uprzedniego, więc pewnie średnio się liczy. Nie wiem czemu tak mało piszę, odkąd zaczęłam studia. Może przez to, że nieustannie czuję, jakbym koniecznie miała na nich coś do zrobienia, odrobienia - choć to niekoniecznie zawsze prawda. Mimo to ta dziesiątka jest pierwszą statystyką umieszczoną w tym podsumowaniu. 10 wpisów photoblogowych w roku 2015.
Ze spraw statystycznych są jeszcze zawsze książki. I miejmy już to z głowy; tak, w tej sferze też [niechlubnie] pobiłam rekord. 15 książek w roku 2015. No przynajmniej ładnie brzmi. Były ambitniejsze i mniej ambitne. Świetnie wspomina mi się czytanie "Komu bije dzwon" choć sama książka niekoniecznie trafiła do kategorii "ulubione". Trafiły do niej za to: "Dziewczyny z Powstania" (na ten rok mam już zakupione ponad dwa razy grubsze "Bohaterki Powstańczej Warszawy"), a przede wszystkim Miłość i śmierć Krzysztofa Kamila". Monotematycznie? No może. Baczyński był trochę hasłem tegorocznych wakacji; 3 z 15 książek dotyczyły właśnie jego (a 5/15 w jakiś sposób powstania). Jeszcze w temacie Baczyńskiego zaczęłam w tym roku stopniowe wchodzenie w jego wiersze. Piękne, cudowne - o wiele dla mnie za mądre wiersze. I jeden szczególny dołączył do moich ulubionych utworów; nieziemski "Wybór".
Filmy? Też wyjątkowo słabo. Nawet nie pamiętam co takiego udało mi się oglądnąć. Filmweb podpowiada, że przykładowo "Super 8", czy "Wszystko co kocham" - niekoniecznie wyjątkowe - za to oba mające po jednej scenie, które na swój sposób mnie zachwyciły i zapadły w pamięć. Z ulubionych przychodzi mi do głowy tylko jeden. "O północy w Paryżu" - niby prosty, może średnio ambitny - ale cudowny. I arcymocno utożsamiam/zgadzam się zarówno z jego przesłaniem jak i z i motywacją głównych bohaterów (co lekko się gryzie, no cóż).


Kiedy zerkam wstecz, obiektywnym okiem mnie z roku 2016. muszę stwierdzić, że rok 2015 nie był tak beznadziejny, za jaki go miałam jeszcze parę tygodni temu. Ale mimo mniejszych i większych wydarzeń ratujących go przed wrzuceniem do kategorii tych niezbyt udanych lat na usta ciśnie mi się ciągle jeden komentarz. Jeden wniosek; To był rok "pomiędzy". To był rok odpoczynku po pełnym przełomów 2014. i rok mniej lub bardziej zauważalnych procesów przygotowujących grunt pod rok kolejny. Takie mam wrażenie. I taką mam nadzieję. I dążę do tego, żeby się spełniły. Rok 2014. odznaczył się tymi oczywistymi kamieniami milowymi. Przełomami, strachem, nowościami, odkrywaniem siebie na nowo. Kiedy się skończył pozostało głównie zmęczenie. Widać to nawet po zeszłorocznym podsumowaniu, po moim podejściu do 2015. Zelżenie nacisku na ilość przeczytanych książek, na noworoczne postanowienia: już od początku naznaczyłam ten rok jako rok odpoczynku i stagnacji. Tego błędu nie powtórzyłam w roku 2016. I sylwester, postanowienia, motywacje: wszystko idzie w kierunku zmian, w kierunku przejęcia kontroli. W kierunku rewolucji. Mam dość czekania i patrzenia na moje życie z boku.

Postanowienia? Główne cele mogę ująć w trzech słowach: Odwaga, rewolucja, samorozwój. Tych konkretnych, ważniejszych spisanych na oficjalnej liście mam 10. Pomniejszych jeszcze parę i ciągle tworzą się kolejne. Nie do końca czuję się komfortowo z upublicznianiem większości z nich, ale kilka którymi mogę się (hasłowo) podzielić, (te bardziej pasujące konrekstem do tego bloga) to: Embowy klub książkowy, 52 week challenge (będą pojawiały się na flickrze), 100x2E, 1s/day video, czy... coś jeszcze innego związanego z fotografią.
Zobaczymy co z tego wyjdzie. Mam dobre przeczucia co do tego roku. A grunt do pozytywne nastawianie. Życzę go sobie - i każdemu, kto z jakiegoś niezrozumiałęgo powodu trafi na ten blog i dobrnie do tego momentu. Szczęśliwego 2016.! Może to już koniec stycznia, ale dopiero początek roku ;). Spełnienia postanowień!

Komentarze

ostatnianadzieja69 jaka ładna *.*
25/01/2016 23:13:48
susan1224 Ojej, dziękuję :)!
25/01/2016 23:17:48

Informacje o susan1224


Inni zdjęcia: Na bujaczce nacka89cwaJa nacka89cwa1493 akcentovaZa lepszy kraj.. calaja90Pół roku! tezawszezleO zachodzie slaw300Na fali bluebird11Body positive. o1laŁadnie tu. o1laW poniedziałek nie odbieram jexhana