Wyrwałam się na chwilę z trybu świątecznej bieganiny i prób sprawienia, by wszystko było na ten jeden wieczór idealne. Uciekłam do mojego pokoju, by w spokoju usiąść na podłodze, przy świetle światecznych lampek i coś tu napisać. A właściwie nie wiem co.
Coś sprawia, że absolutnie wcale nie czuję, że to już święta. Nie wiem co, może temperatura, może mknący czas, brak chwili wytchinienia na studiach. Może wszystko naraz.
Coś sprawia, że ogarniają mnie refleksje. Nie wiem co... Pewnie koniec roku, świeta... Przynajmniej ten jeden aspekt jest taki, jak zwykle.
Coś sprawia, że ściskają się we mnie wnętrzności. Że niespodziewanie robi mi się zimno, że leżę bezsennie i patrzę w sufit. Chyba wiem co. I chyba jest coraz gorzej.
Ale mam to, co mam. I skupiam się na tym - zamiast na wszelkich brakach. To dla mnie chyba najważniejsza rzecz w świętach. Uświadomienie sobie, że tak naprawdę choć nie jest idealnie, jest bardzo dobrze. I mimo wakatów, moje życie i tak wypełnione jest wieloma aboslutnie pozywtywnymi aspetami, o których posiadaniu inni mogą tylko marzyć.
A wreszcie mam znów o jeden wakat mniej.
Pora na te kilka dni zapomnieć o problemach pierwszego świata. Niech powrócą (a powrócą, ze zdwojoną siłą) - ale po świętach. W czasie sylwestrowo-przed-urodzinowym. Wtedy mają pełne prawo.
Póki co - wesołych świąt, lub przyjemnie spędzonej przerwy - i szczęśiwego nowego roku. Każdemu, kto jeszcze z jakiegoś powodu napatoczył się na ten stary photoblog, na ten wpis. Niech te dni przyniosą jak najwięcej radości i zapomnienia o codziennych troskach. Wesołych.