"Mery"
Była już godzina 19:30, a ona nie była gotowa. Szybko pobiegła do łazienki, żeby trochę się ogarnąć i zrobić makijaż. Rozpuściła swoje długie, brązowe włosy a usta musnęła różowym błyszczykiem. Na twarzy malował jej się uśmiech. Była podekscytowana zbliżającym się spotkaniem.
- Kochanie, ktoś do Ciebie przyszedł! - usłyszała głos ojca. Zbiegła po schodach, potykając się o wszystko, co napotkała na swojej drodze.
- Idę na spacer, za niedługo wrócę. - cmoknęła go w policzek, wzięła kurtkę i wyszła. Czekał na nią na werandzie. Stał oparty o dom, w ręce trzymając papierosa. Dym unosił się wokół niego.
- Siemasz, Mery. - przywitał się, uśmiechając się nonszalancko.
- Nie mów tak do mnie!
- Ciebie też miło widzieć. Chodźmy już. - powiedział Tomek, wyrzucając na pół spalonego papierosa i przydeptując go nogą.
- Jaki jest cel tego spotkania? Nie mam za wiele czasu. - odpowiedziała zniecierpliwiona.
- Stęskniłem się za Tobą. Dawno się nie widzieliśmy. Brakuje mi Ciebie. - patrzył na nią błagalnie swoimi wielkimi, czarnymi oczami.
- Myślisz, że parę ładnych słów wszystko naprawi? Zniszczyłeś to uczucie.
- Naprawdę mi na Tobie zależy. Bez Ciebie to nie to samo. Daj mi jeszcze jedną szansę. - Tomek wciąż się nie poddawał.
- Nie ma takiej opcji. Nikt nigdy nie zranił mnie tak jak Ty. - odpowiedziała ze łzami w oczach.
- Ale tu jesteś. Przyszłaś. Nie odmówiłaś. A to chyba o czymś świadczy, prawda?
Zamurowało ją. Miał racje. Zgodziła się. Po prostu chciała go znów zobaczyć, usłyszeć jego głos...