"Mery"
Maria nie lubiła świąt. Zawsze kojarzyły się jej z rodziną, miłością, dobrocią i szczęściem. Wszystkie te uczucia były jej tak obce i odległe, że wydawały się nierealne. Czasem zastanawiała się, czy będzie jej kiedyś dane poczuć, jak to jest być naprawdę szczęsliwym człowiekiem. Kiedy siedziała w swoim ulubionym skórzanym fotelu, fala przygnębiających myśli zakłóciła spokój wieczoru. "Nie jestem taka, jak kumpele z klasy. Nawet święta w moim domu wyglądają inaczej" - pomyślała i odruchowo sięgnęła po kubek z zieloną herbatą. Upiła dwa łyki, a gorący napój stopniowo zaczął rozgrzewać jej ciało.
Boże Narodzenie to szczególny czas radości, w którym ludzie jednoczą się przy wigilijnym stole, wybaczają sobie, zapominają wszelkie krzywdy i urazy. U Marysi wigilijna wieczerza od wielu lat polegała tylko na zjedzeniu paru potraw i smutnym patrzeniu sobie w twarz. Dokładnie 24 grudnia 2005 roku odeszła mama dziewczyny. Ani ojciec, ani starszy brat do tej pory nie mogą się pogodzić z jej śmiercią. Codzienne życie jakoś płynie, jednak kiedy przychodzą święta, czas cofie się do tego pamiętnego poranka, kiedy Anna, bo tak było na imie rodzicielce Marii, wzięła swój ostatni wdech... Siedemnastolatka chciała w konću ruszyć do przodu, zacząć żyć teraźniejszością, radośnie patrzeć w przyszłość, mieć marzenia. Było jej ciężko, kiedy wieczorami słyszała jak tata cicho wylewa łzy w poduszkę, a brat do nikogo się nie odzywa, popada w coraz głębszą depresję.
Z rozmyślań wyrwał ją dźwięk telefonu, który sygnalizował przyjście wiadomości. "Masz może ochotę na długi spacer?" - przeczytała niemal na głos, bardzo zszokowana, gdyż nie spodziewała się, że odezwie się do niej akurat ta osoba...