Wpieprzamy się w związki, które nie mają racji bytu.
Sypiamy w łóżkach osób, z którymi nie chcemy mieć nic wspólnego.
Nad ranem nie chcemy już mieć nic wspólnego nawet z samymi sobą.
Całujemy się, nie dając z siebie nic poza śliną.
Dokładnie to samo otrzymujemy w zamian i jeszcze potrafimy mieć o to pretensje.
Piszemy, że tęsknimy, choć sami nie wiemy za czym, i czy to w ogóle prawda.
Nie mamy nic, ale wcale nie przeszkadza to nam we wmawianiu sobie, że to właśnie jest "miłość".
A potem zrywamy, nienawidzimy i chcemy zapomnieć.
Cierpimy, choć tak właściwie- dlaczego?
A jeśli by, tak po prostu, pieprzyć to wszystko?
Nie myśleć, nie bać zakochać się, tak naprawdę, może jeszcze "z wzajemnością"?
Mieć swoją ulubioną naleśnikarnię, jeść czekoladę przed telewizorem i robić wspólne wycieczki na Hel?
Czy można być naprawdę szczęśliwym?