Tu też się pochwalę moimi zdolnościami cukieniczymi, a co. I holenderskimi, zapyziałymi kapciami ze Snoopiem, a co. Kacper i tak ma gorsze. I różowe.
Piję cappucino z miodem i cynamonem. Drugie. I czuję dume z siebie, bo Milena jadła kebaba, a ja dzielnie zjadłam zupę krem z pomidorów- że niby NAPRAWDĘ będę się zdrowo odżywiać.
Zamówiłam dziś malutkiemu taki ekstra prezent, że aż mu chyba zazdroszczę i lecę do Olivii na kawę w przyszłym tygodniu. O rany, jak się nie mogę doczekać!
Byliśmy wczoraj na nocy Bonda i "O TAK" mi się podobało. Polubiłam agenta 007 :---) Cały czas chichram się z:
"- Nie no, jak on tą małą pukawką zestrzeli śmigłowiec, to ja chyba wychodzę..." <- w tym momencie śmigłowiec na ekranie spada, elo.
Strasznie dużo się ostatnio zmieniło i chyba nadal mi się to nie podoba. Ale znam siebie i swoją miekką dupę. Zaraz zacznę to uwielbiać i kochać. W sumie to już uwielbiam te ramiona. I usta.
Przerażające, jak słaby staje się człowiek, gdy jego szczęście zaczyna być uzależnione od drugiej osoby.
A, no i jeszcze na koniec.
Wiecie co jest fajne w przyjaźni? Na tym, że nie gadam z tym jełopem od tygodnia, nie mówimy sobie ani o swoich problemach ani radościach, i po tym czasie on naskakuje na mnie z wyrzutem, że mam go w dupie, a ja przytakuję, że mam go w dupie, bo akurat jestem zajęta. I on po dwóch dniach pisze: "Dobra, brzydko to napisałem, sorka". A ja mu na to: "Ja w sumie też, przepraszam". I co? I znowu mogę mu napisać jaką spierdoliną życiową jest.
Kocham go, jest najlepszym facetem na świecie.
A no i jeszcze.
Tęsknie.
Idę z moim rokiem się upić i śpiewać karaoke. Niech mają ludzie trochę radochy, nawet ze mnie.