Przyszła chwila w której eksplodowała mi czaszka. Tak, to stało się dzisiaj.
Czyżbyś zaraził się moim pesymizmenm zamiast mnie z niego uleczyć? Ciągle coś, ciągle serce w milionie odłamków skrzy się na podłodze. I te mikroskopijne odłamki skrzą się co prawda, ale niestety leżąc wśród brudu, kurzu i śmieci.
Słucham szkockiej muzyki, pomaga tymczasowo.
Mam nadzieję, że weekend minie szybko.
Na wszystko co dobre, ważne i mądre: co się dzieje?! Kiedy wreszcie zamiast okropnych wiadomości będą docierać do mnie jakieś dobre?
I jak długo dam sobie radę ze wszystkim?
Czasem to tak, jakby moją jedyną siłą była bezsilność i ten właśnie absurd wtłacza we mnie tak ogromny marazm, że już mi wszystko jedno.
Wracając z wakacji można umrzeć. I można też płakać, że się nie umarło.
I można płakać tygodniamy, że to wszystko ciągle trwa, że naprawdę znikąd pomocy i że topię się w tym szlamie.
Nie mam pamięci ani koncentracji, nie jestem błyskotliwa ani konsekwentna. Ale wydaje mi się, że mam jednak dobre serce - i bardzo żałuję, że to nigdy nie wystarcza. Kurcze, mam ciągle pecha, ale skąd? Dlaczego?
Nie wiem, chyba bardzo dawno się tak nie bałam, i nie byłam taka smutna, a już na pewno nie byłam w takiej kropce.