Dziś piję z lustrem. Bo mi źle. Słucham smętów. Dochodzę do nieciekawych wniosków. Przechylam butelkę. Widać już dno. Dziwnie szybko poszło. Za oknem ciemna noc. Składam myśli w całość. Nie jest to łatwe zadanie. Wszyscy ludzie daleko. Niby dom, ale jednak jeszcze nie tu. Myślami na szlakach, w samotności. Gorączkę widać nawet w moich oczach. Ból głowy nie pozwala się skupić. Nie lubię niewygodnych pytań. Ale dzięki nim dowiaduję się, jak mało wiem. Bo tak serio, nie wiem nic. Tyle bym chciała, tak mało mam. Tracę czas na rzeczy mało potrzebne. Staram się z całych sił ratować coś, czego nie ma. Czuję się czasem, jakbym chciała zatrzymać na wakacje trochę śniegu z zimy. Zapakowałam go w słoiczek i myślę, że przetrzyma. Nie przetrzymał. Częściej wątpię. Nienawidzę tych dni, kiedy dopada mnie tak cholerna chandra... Są tak niszczące, że szok. Ale są i nic na nie nie poradzę. Tracę wszystko co przez pewien czas próbowałam zyskać. Tak łatwo przychodzi utrata... Zysk jest niesamowicie trudny. Staram się mało mówić, dużo słuchać. Audi multa, loquere pauca. Jestem niekonsekwentna. Chcę znowu wyjechać, pomimo tego, że wczoraj wróciłam. Dziś jest zły wieczór, bardzo zły wieczór. Jutro się obudzę i pomyślę "Boże, jaka Ty byłaś wczoraj głupia, co Ty myślałaś, przecież to głupoty". Gówno prawda. Mówią, że po alkoholu mówi się prawdę. Myśli też?
Wracam do butelki.