Pamiętam jak niemal rok temu o tej porze siedziałam w domu.Po wystrzałowej zabawie tanecznej w przedpokoju postanowiłam skręcić sobie staw skokowy i leżeć w łóżku przez ponad trzy tygodnie.Powiedzielibyście,że może to było bezsensowne,że może głupie
i szczeniackie.Ale to przecież nie była moja wina! Cóż z tego,że po prostu "tak wyszło".
Może i ubolewałam z tego powodu,że musiałam spędzić prawie miesiąc moich (zasłużonych) wakacji w zaciszu domowego ogniska. Jednak z drugiej strony był to chyba najbardziej twórczy czas w mojej karierze pisarskiej (tak, brzmi to poważnie, powiecie zaraz "jaka z niej pisarka?;"co to za gnioty wytwarza?",ale tak:piszę nałogowo i uważam się za pisarkę,
bo przecież mogę.Zaraz pewnie ktoś wytknie mi kolejny nałóg,ale kto mi zabroni?)
Wtedy starałam się pisać przynajmniej jeden tekst dziennie i wychodziło mi to, zawsze każdego dnia tamtejszych wakacji. A może to przez to,że nie zastanawiałam się nad tyloma rzeczami, które wiszą mi teraz na głowie? Możliwe,że właśnie tak było. Jednakże wracając do tematu, wtedy byłam w swoim żywiole.Siedziałam dzień i noc przy otwartym oknie oupen ofisa
(tak, napisałam w wersji spolszczonej, a co?) i pisałam, pisałam, pisałam i jeszcze raz pisałam.
Opisywałam swoje wakacyjne dni, pisałam zabawne historie, czy opowiadania i artykuły lub po prostu przemyślenia.Tak to wtedy wyglądało.Miałam tematy, miałam "wenę", miałam czas
i przede wszystkim chęci.
Teraz moje wakacje są inne.Jeszcze tydzień temu podróżowałam po naszym kraju
w poszukiwaniu czegoś co mnie zachwyci,zainteresuje i pobudzi moje geograficzne oraz polonistyczne zmysły.Podróże to tu, to tam były naprawdę fascynujące!
Uczyły cierpliwości, pokory a także dostarczały nowej, świeżej wiedzy na pewne tematy.
Żyłam wtedy jak to mówią "na walizkach", chociaż takowych nie miałam.
Każdego dnia wraz z rodzicami wstawałam wcześnie rano; pakowaliśmy rzeczy, jedzenie, braliśmy lornetkę, aparat, statyw, nawigację dżi pi es (znów spolszczenie) i ruszaliśmy
w trasę.Nie raz byliśmy zmordowani po kilkunastu godzinach trasy, tak jak na przykład podczas podróży do Krzyża Topora (tak, nazwa brzmi inaczej, ale to moja własna). Jechaliśmy tam wczesnym rankiem,świtkiem koło godziny 7, spacerowaliśmy godzinami po ruinach, lasach, polach,łąkach, parkach.Chodziliśmy nad jeziora, wspinaliśmy się po skałkach (przynajmniej ja z moim rodzicielem), wchodziliśmy w podziemia baaaardzo starych budowli, spacerowaliśmy po ogrodach i szukaliśmy złotego środka.Po kilkunastogodzinnych podróżach zawsze wracaliśmy do domu, zmęczeni siadaliśmy gdzie popadnie
i z uśmiechami na ustach oglądaliśmy zdjęcia, które udało nam się zrobić.
Takie wakacje lubię najbardziej.Nie te, podczas których musiałabym siedzieć w jednym miejscu (tu czytaj: hotel,basen, drinki z palemką).Nie lubię takich bezczynnych chwil.
Wolę spędzać je na czymś pożytecznym, czymś co czyni mnie szczęśliwą osobą.
I chociaż nie wyglądałam jak prawdziwa podróżniczka,bo nie miałam kapelusza, mapy przywiązanej do ręki i wielkiego plecaka na plecach to i tak czułam się nią.
Miejsce wysokich,specjalnych butów do wspinaczki zastąpiły trampki, wielki plecak zastąpił się małym podróżnym plecaczkiem,a mapa choć nie była przywiązana do mojej ręki, to i tak zawsze mi towarzyszyła.Bo kto inny, jak ja lubił się nią posługiwać tak jak robiono to dawniej?
Jednak na szyi miałam zawieszony aparat, w plecaku mapę, statyw i lornetkę.
Czułam się tak poważnie, jak taka... prawdziwa podróżniczka, z krwi i kości.Tak!
To było coś co mnie zadowalało, przynosiło uśmiech nawet przy zdartych piętach, brudnych rękach od ziemi i skał, czy zwykłym ludzkim zmęczeniu.
Raz niestety podróżowaliśmy zbyt długo, ja po tylu godzinach chodzenia, wspinania
i spacerowania miałam dosyć i chcąc nie chcąc wygodnie ułożyłam się na tylnim siedzeniu naszej złotej strzały i zasnęłam. Byłam wtedy zła na siebie, bo ominęło mnie ponad dwieście kilometrów wspaniałej trasy, którą mogłam obserwować przez szybę.
Może i w te wakacje nie miałam takich szalonych przygód jak w zeszłym roku
(czytaj: prawie ukąsiła mnie żmija, prawie wpadłam między skały i prawie spadłam z niej idąc po niebezpiecznym szlaku). Pamiętam, wtedy czułam się jak taka Indiana Jones w wersji damskiej.Przeżywałam coś o czym mogłam tylko pomarzyć, gdybym siedziała w domu.
Teraz jednak zamiast pisania, bardziej poruszyły mnie podróże, książki i nauka.
Bo przecież co innego mogłam robić, jak się edukować. Jak przecież wszyscy wiedza edukacja ważna rzecz, a ja akurat przez kilka tygodni zajmowałam się geologią.
Przekopywałam się przez sterty książek typu: "matka Ziemia, dzieje świata, podręcznik geologiczny- który jest potrzebny na studiach geologicznych". Studiowałam godzinami tabele geologiczne, zakupiłam mapę świata i razem z nią oraz moimi niezastąpionymi encyklopediami poznawałam państwa świata. Jednak po geologii przyszedł czas na polonistykę, czyli Jerzy Bralczyk i Jan Miodek. Studiuję książki o polonistyce, odmianach języka i poprawnej polszczyźnie, czyli o czymś co tak bardzo mnie rajcuje. W międzyczasie piszę jednak jakieś swoje przemyślenia na przypadkowych kartkach, które towarzyszą mi podczas robienia notatek. Aktualnie wytyczam sobie trasę z mojego pokoju, do kuchni
i łazienki.Spaceruję to rusz po herbatę, płatki owsiane, czy po prostu do łazienki.
Dzisiaj zaczęłam pisać jednak coś dłużego i możliwe,że niebawem zawita ten twór tutaj na bloga.Chociaż nie wiem czy będę sie z Wami wszystkimi tym dzieliła,bo jeszcze uznacie mnie za dziwaczkę i powiecie,że "fantastyka nie jest na topie, fantastyka to ścierwo, nie warto.
A to co nabazgrałaś to jakiś gniot" A co ja Wam będę wierzyła, bo kto z Was tak naprawdę się na tym zna, kto z Was czyta fantastykę, czy nawet pisze.Pewnie niewielka liczba moich odbiorców.Jak nie znikoma.Każdy kiedyś zaczyna, jednak ja już zaczęłam dawno temu
i bardzo się z tego cieszę, bo ten najtrudniejszy okres pracy twórczej mam za sobą.
Jednak w te wakacje dopadł mnie nie tyle leń, bo byłam bardzo pracowita, co po prostu taki... swego rodzaju czas bezwenny. Na ponad miesiąc odpuściłam sobie pisanie tego co przynosiło mi szczęście, jednak nie zapominałam o pisaniu, co to to nie!
Pisałam, owszem,ale notatki, bazgroły jakieś i tyle pozostawało z mojego pisania, nic twórczego.Teraz bardzo ubolewam nad tym, jednak od dziś biorę się do pracy i nie przerywam pisania.Czas przecież wrócić do dawnej pisarskiej formy.
Zasłuchuję się w dźwiękach zespołu Czarne Klucze ( spolszczenie) i odpływam do krainy Wennej.