photoblog.pl
Załóż konto
Dodane 20 GRUDNIA 2015 , exif
1488
Dodano: 20 GRUDNIA 2015

Ten moment, ten czas, żaden inny

Niemalże pół roku temu -bez kilku dni- pisałam tutaj swojego ostatniego posta,
z nadzieją, że za parę dni znowu tutaj przyjdę i coś z siebie oddam, przelewając tą część na wpis.Ale jak to mówią, człowiek się myli, fortuna kołem się toczy, a los drwi sobie z nas bardziej niż sądzimy.



Plan, aby każdego tygodnia wakacji napisać jeden wpis runął w gruzach szybciej niż myślałam,że to się stanie. Od początku wakacji zaczęła się istna wariacja na temat tego, co robić, jak spożytkować każdą wolną chwilę i z kim ją spędzić.
Czemu tak było? Hmm, no cóż, moja jakże wymagająca szkoła zabrała mi dotychczasowe życie towarzyskie, więc musiałam je odnowić.
Ciężko było i smutno, zawsze tak jest, gdy dowiadujesz się,że tracisz znajomych, na których Ci zależało. Pozostali mi tylko ci, z którymi najczęściej spędzałam czas, czyli znajomi ze szkoły.Ponad połowę swojego ówczesnego życia spędzałam z nimi, więc stali się automatycznie moimi jedynymi znajomymi.Teraz wypadałoby zapytać,
czy skorzystałam z tego?W wakacje nie spotkałam się z nikim z klasy.
Powtórzę,bo samej ciężko mi w to uwierzyć: Z NIKIM SIĘ NIE SPOTKAŁAM.
Czemu tak było? ( Wiem, powtarzam się,ale trudno,mój wpis,moja wolna wola ot, co!) Nie wiem, może zmęczyli mnie swoją nachalnością? Może to dlatego,że spędzałam
z nimi średnio osiem godzin przez pięć dni w tygodniu i miałam ich dosyć?
Sama dalej tego nie wiem.


Ale zdażyło się wiele rzeczy, z których jestem dumna.
A mianowicie, spędziłam wakacje w taki sposób, jak sobie to wymyśliłam.
Co prawda spędziłam je z rodzicami,ale czuję,że było nam to potrzebne.
Każdy z nas wie,że w pewnym wieku nie chcemy już spędzać wolnego czasu
z rodzicami, chcemy od nich uciec, odciąć się i żyć własnym życiem, poznawać je
i smakować takim, jakim jest. Ja też tak myślałam, też tak robiłam, jak i wszyscy,ale
w pewnym momencie poczułam coś w rodzaju...pustki? Wyrwy? Dziury? Niepewności? Mogę tak to nazwać. Pewnego dnia obudziłam się
z przysłowiową "ręką w nocniku" i poczułam się oszukana, samotna i niepełna. Brakowało mi ich cholernie, chyba wtedy właśnie zdarzył się ten moment, który nazywamy zwrotnym.
Stwierdziłam,że nie mogę tak dalej. Owszem, moje życie jest bardzo ważne, są sprawy, które będą tylko moje i przede wszystkim rodzice nie powinni o nich wiedzieć.

Ale poczułam,że powoli brakuje mi ich w moim całym życiu.
Cóż to za obecność, gdy z rodzicielką rano pałaszuję śniadanie
(średnia długość naszego porannego spotkania to jakieś 40 minut), a potem po południu jem obiad z rodzicielami (średnia długość tego spotkania wynosi zaś jakieś pół godziny), w ten oto bardzo przykry sposób spędzaliśmy ze sobą niewiele ponad godzinę dziennie, bo całe popołudnia spędziałam na nauce. To było PRZYKRE. 
Całe szczęście,że w miarę szybko się obudziłam i powiedziałam sobie:
"Tak być nie może!". I tak już nie było, bo wprowadziłam plan w życie.

Zarządziłam spotkanie przy rodzinnym stole i wyłożyłam karty na stół.
Jasno i wyraźnie przedstawiłam cały plan, otóż, na dwa tygodnie wyjeżdżamy w góry.
Odcięci od Internetu, telefonów,telewizji. Mieliśmy tylko góralski dom na pograniczu Sądeczczyzny i ziemi preszowskiej, samochód z pełnym bakiem, najpotrzebniejsze rzeczy, a przede wszystkim siebie.

Teraz, z perspektywy czasu powiem,że zjednoczyliśmy się.
Chociaż jak zawsze ja z moim rodzicielem byliśmy po jednej stronie barykady,
a rodzicielka po drugiej,ale nie stwarzało to problemu, chyba,że podczas wypadku na Słowacji.Jak zawsze wieziemy ze sobą beczkę szczęścia,jednak tym razem nawet ta beczka miała go w sobie zbyt mało.Jedziemy pięknym, dziewiczym lasem, czystą, równą drogą i nagle padło. Zdechło, umarło.Nie wiem jak to jeszcze określić,ale kropka (czyt. 'punto') odmówiło współpracy.
Silnik odmówił posłuszeństwa, płyn w chłodnicy zagotowany, a spod maski bucha para.Cóż za szał, cóż za bunt i sprzeciw wobec dramatycznej sytuacji! Co zrobiliśmy?
Rodzicielka jako ta "niechcąca się ubrudzić" siedzi w aucie,
a ja z rodzicielem ubieram kamizelki, wychodzimy z auta ze skrzynką z narzędziami
i zaczynamy oględziny miejsca katastrofy puntowniczej maszyny. Sprawa jasna, idziemy piechotą do najbliższego sklepu z częściami i kupujemy termostat.
Sprawa bananalna, zarządzone...idziemy!
Ale zaraz, och cholera. Zapomnieliśmy o jednym. Jest sobota, godzina 12:40, o 13 zamykają wszystkie sklepy a do jakiegokolwiek  mamy kilka kilometrów. Co robimy?
Biegniemy! Tak oto przebiegliśmy kilka kilometrów
w ekspresowym tempie i za euraki kupiliśmy sprawną część naszego nieszczęsnego auciaka. Żar leje się z nieba, para dalej bucha, a my, poszkodowani i umęczeni, umazani smarem od stóp do głów, stojąc na poboczu wymieniamy bzdurny termostat. Życzliwi kierowcy przejeżdżają obok nas i śmieją się, mówiąc "Polaki".
Zapamiętałam to, numery rejestracji też spisałam i jak kiedyś Was spotkam, to też się zaśmieję i pomacham Wam jakże miłym gestem "takiego wała".
Auciak naprawiony,sprawa załatwiona, piątka przybita, jedziemy! Brudni, zmęczeni,ale jacy szczęśliwi! Nic tak nie jednoczy rodziny, jak mała lub większa katastrofa.


Przeżyliśmy jeszcze kilka innych ciekawych przygód, kiedy to na przykład na Słowacji,będąc w jednym z muzeów pani w kasie nie znała żadnego języka poza słowackim a polskiego nie rozumiała. A jednak bilety chciałam kupić.
Cóż więc pozostało? Na migi pokazałam: Jeden dla mnie (ulgowy, wiecie legitymację jak zobaczyła, to chyba zrozumiała), oraz dwa dla rodziców (tu pokazałam palcem na nich). I co? Sprzedała mi trzy ulgowe, jeju, no każdemu się zdarza, będzie po prostu musiała pokryć te kilka euraków ze swojej pensji.
Chciałam być miła i uczciwa, chciałam oddać i dopłacić należność,ale pani stwierdziła,że jej nie chce. Gdzie głupota szefa nie sięga, tam brak umiejętności kasjerki dotrze.

Kolejną przygodą zaś jest to,że mieszkaliśmy w ogromnym góralskim domu, rzekłabym,że nawet molochu, rodzicieli mojego rodziciela, czyli starszych rodzicieli- tak, tak nazywam moich dziadków. Dom był naprawdę ogromny, dwupiętrowy,
a w nim tylko my, nasza trójka. Co prawda rodziciel mieszkał tam w każde wakacje do 16 roku życia,ale to nie zmienia faktu,że dużo się pozmieniało.
Pierwszej nocy,gdy zapadł zmrok postanowiliśmy napalić w kominku, żeby było ciepło (tak, był wtedy lipiec,ale było cholernie zimno). Posiedzieliśmy do drugiej w nocy,
a potem położyliśmy się spać.Niezbyt długo trwał nasz spokój, ponieważ jeden
z sąsiadów mieszkający na zboczu góry po przeciwnej stronie naszego domu postanowił zapędzić swoje owce do zagrody. Jego spokój jednak też nie trwał długo. Dlaczego? W pobliżu zagrody, w ciemnym lesie panoszył się nikt inny jak miły, grzeczny i bardzo spokojny mieszkaniec lasu, czyli niedźwiedź. Tak, to był niedźwiedź! Przestraszył on owego sąsiada, który uciekając w popłochu
i gubiąc przybrudzone swoim strachem gacie począł do niego strzelać...z wiatrówki!
Z wiatrówki do niedźwiedzia, a to gagatek! Jednak nasz leśny kolega był bardziej strachliwy niż sądziliśmy,bo uciekł w te pędy. Sprawa o tyle zabawna,że sam gospodarz nie chciał się przyznać, dlaczego budził nas w nocy, jednakże prawdziwą historię opowiadała nam jego żona, ponieważ on sam nie chciał stracić szacunku jakim go darzymy. Zabawne, prawda? Też się dalej z tego śmiejemy,ale on zarzeka się,że żadnego niedźwiedzia nie było, to tylko głupi pies, który zaczął na niego szczekać.
Jakie to zabawne,że ludzie są w stanie posunąć się do takich kłamstewek.

Wakacje minęły nam jak z bicza strzelił. Spędziliśmy ze sobą wspaniałe chwile, który dały wspomnienia na lata. Ale istnieje też smutna strona naszych wojaży, a mianowicie to,że prawdopodobnie było to ostatnie nasze wspólne wakacje.
Czemu? Za trochę ponad miesiąc będę już pełnoletnia, a na następne wakacje wybiorę się już ze znajomymi, lub kto wie, może z narzeczonym ( tak właśnie moja starsza rodzicielka nazywa mężczyznę, z którym przyszło mi się spotykać i nawet być, nie uwierzycie, prawda?)
Czas ustawi moje plany, zweryfikuje je,ale liczę na to,że nigdy, przenigdy nie zapomnę tego, co zrobili dla mnie moi rodziciele,bo to oni, wychowali mnie na taką osobę jaką jestem.

Osobę konsekwentną, dojrzałą jak na swój wiek i wiedzącą, co chce robić w życiu. Nigdy niczego mi nie narzucali i dali wolną rękę w rozwijaniu swoich pasji.
Pozwolili mi na popełnianie moich własnych błędów, które oni prawdopodobnie też kiedyś popełniali. Stwierdzili,że na nich zbuduję siłę swojego charakteru, a na nabytych i ustanowionych zasadach stworzę moje własne, szczęśliwe i pełne pozytywnych zawirowań życie. Bo najważniejsze co można zrobić dla swojego dziecka jest to,aby pozwolić mu żyć. Żyć pełną piersią i całym sobą.
A jedynym ograniczeniem jesteśmy my sami.



Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i mam nadzieję,że zajrzę tu jeszcze przed świętami, bo chcę odnowić moją działalność blogową, bylebym tylko znalazła na to wszystko czas.

Wasza zakręcona przyszła polo(-logo-geo-)nistka, uczennica drugiej klasy liceum Caryca Katarzyna.

Zarejestruj się teraz, aby skomentować wpis użytkownika specialforu.

Informacje o specialforu


Inni użytkownicy: keven45drozdzmateuszala539akowalczykxmajozazuzdorkarolinha922locze12345suzim7mamagermany


Inni zdjęcia: Po drugie samysliciel35Po pierwsze samysliciel35W czarnych okularach martawinkelGirls martawinkelEdmund martawinkelPl martawinkelDzieciaki martawinkelYhm martawinkelA my dalej razem martawinkelPołatane martawinkel