straszny weekend już za mną.
a i tak wpierdalam.
nie robiłam mierzenia w niedziele, nie miałam kiedy.
aktywnosci dzisiaj zero, chyba ze liczy się wiercenie w łóżku godne rozciągania.
nie, serio, 3/4 dnia spędziłam w łóżku. ta 1/4 to czas przeznaczony na jedzenie.
wstyd i hańba. ale jakoś dzisiaj mi umarnięcie.
alergia zawołała.
jutro rozmowa o pracę.
fuckfuckfuck.
bilans (wpisuję żeby było mi jeszcze bardziej wstyd)
śniadanie: ciasto rabarbarowe w złych ilościach (600), racuszki owsiane (310) + monte (107)
obiad: kurczak z kapustą (110), kromka żytnia (70), winogrona (45)
podwieczorek: wafelki (350), gruszka (70) -
kolacja: jajecznica z boczkiem (250), dwie kromki żytniego (110)
łącznie:2022
fuck, to boli.
piję hektolitry wody z nadzieją, że może chociaż to mi pomoże.