Żyję sobie z dnia na dzień, ale jedyne na co mnie stać
to utrzymywanie obecnego stanu, niemalże bez
najmniejszych zmian i staranie się żeby tylko nie
bylo gorzej. Ktoś mógłby powiedzieć, że to zawsze
coś, ale to niestety nieprawda. Trwanie w tym jest
równoznaczne z powolnym umieraniem, więc nawet
największy optymista miałby problem ze znalezieniem
tu pozytywów. W każdym razie jakoś udało mi się
przetrwać maturalny maraton egzaminów pisemnych,
jeden ustny mam już za sobą i pozostał mi jeszcze
angielski w przyszłym tygodniu. Sama nie wierzę, że
to wszystko się dzieje, że ukończyłam liceum itd.
Jakoś to do mnie nie dociera. A może to, co dotyczy
mojego życia w jakiś dziwny sposób przestało mnie
interesować? Brzmi absurdalnie, ale trochę tak jest.
Moja przyszłość, plany, każdy kolejny dzień nie mają
znaczenia. Jestem na wszystko beznadziejnie obojętna
i chyba już wszystko mi jedno co będzie dalej.