Poczęstuj mnie Powietrze, bo nie dosięgam wargami tlenu, nawet niebo już rzyga tak, że czarny kapelusz mam biały, a we śnie w prawym kąciku ust zalęga mi się wąż, potem chodzę po zimnych ulicach snu i mówię: W prawym kąciku ust miałam węża; To dlatego, że się źle prowadzisz!; Ależ ja nie prowadzę się źle...; Gdybyś prowadziła się dobrze nie miałabyś węża w prawym kąciku ust
Tak bardzo mi się już nie chce patrzeć jak stopy lądują w kałużach, idę i pogwizduję, idę i pogwizduję, z długodrogich nudów udaję warszawskiego zawadiakę. Idę i pogwizduję w Twoim, Tymku, kaszkiecie, myśląc o uciekaniu. W niedziele tu, w środę tam a trzydziestego gdzieś daleko. W gardle mam kolorową kaskadę tatowego soku z marchwi, w rękach mam wydruki z Modlitwy Heloizy, jeszcze trochę się boję. Nic więcej, nic.