17.12 wróciłam po dwóch miesiącach nieobecności. Przez ten czas nie umiałam schudnąć, nie znalazłam motywacji, byłam słaba i beznadziejna.
17.12 postanowiłam, że zrobię to.
Schudnę, bo nie potrafię już na siebie patrzeć.
Moje uda zaczęły się stykać, spodnie robiły się ciasne, twarz z dnia na dzień stawała się coraz bardziej okrągła, w każdym lustrze widziałam potwora, na tańcach nie czułam się jak delikatna baletnica tylko jak ociężała świnka.
Jak postanowiłam tak mi się udawało.
Każdego dnia waga spadała. Zaczęły się komentarze. Nagła troska, strach. Na wigilii klasowej na sukienkę bez rękawów narzuciłam czarny sweterek, ale gdy go zdjęłam koleżanka podeszła i powiedziała: "Wyglądasz jak anorektyczka", kolejna: "Nie mogę patrzeć jak się głodzisz".
Rano 24.12 weszłam na wagę i ujrzałam piękną liczbę. Przez tydzień schudłam 4kg.
Dla mnie samej jest to nieprawdopodobne.
Potrafiłam to zrobić. Dałam radę.
Tylko tak jak myślałam.
Przez te 3 dni zniszczyłam wszystko.
Wróciły kilogramy. Trzy lub cztery.
Zaczęłam jeść i nie potrafiłam przestać.
Chciałam. Bardzo, bardzo chciałam, ale to uczucie było silniejsze...
Wracałam do domu i płakałam.
Zaczynam od nowa.
Na szczęście wracam do szkoły 7.01, więc zdążę powrócić do wagi.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że waga poszła w górę, a rodzinka martwi się, że trafię do szpitala, że przesadzam z odchudzaniem, że muszę nabrać kształtów...
Schudnę.
Muszę.
Po raz kolejny.
Liczę na -2/3kg w tym tygodniu.