Na badaniach krwi było okropnie.
Jak zawsze coś musiało się nie udać i przez 5 minut z igłą w ręce czekałam aż w probówce znajdzie się wystarczająca ilość krwi. Pielęgniarka powtarzała, że krew nie chce lecieć. Naciskała na moją rękę, a mi z każdą sekundą robiło się coraz słabiej.
Jednak na następny dzień otrzymałam wyniki.
Praktycznie wszystko w normie.
Trochę tylko podwyższony cholesterol i coś jeszcze, ale nie pamiętam dokładnie co.
Czekam na jeszcze jedno badanie, które zobaczę do dwóch tygodni.
Jem mniej.
Bardzo mnie to cieszy.
Nie mam ochoty na słodycze, słone przekąski.
Za kilka godzin jadę na osiemnastkę.
Wcale mi się nie uśmiecha marnować czasu na obserwowanie pijanych ludzi, którzy nic dla mnie nie znaczą i których nadzwyczajnej w świecie nie lubię.
Poza kilkoma wyjątkami.
Przyjadę do domu około drugiej, a kilka godzin później wyjeżdżam w góry.
Potrzebuję jak najwięcej ruchu, świeżego powietrza i dotlenienia się. Będę jeździć na nartach i na łyżwach.
Boję się tylko jak to będzie z jedzeniem, bo teraz gdy siedziałam od poniedziałku do piątku sama w domu, jadłam naprawdę niewiele, a przy mojej mamie nie będzie już tak łatwo.
Muszę znać umiar. Nie mogę rzucić się na jedzenie.
Znam siebie i wiem co może się stać.
Piękne jedzenie przez kilka dni, a następnie dzień luzu no i potem lawina okropnych dni pełnych słodyczy, niezdrowego jedzenia, chipsów, drożdżówek.
Muszę być silna i kontynuować dobrą passę.
Zapewne nie będzie mnie do czwartku lub piątku, więc trzymajcie się Kruszynki! :*