Jestem beznadziejna pod każdym względem.
Nawet moja mama twierdzi, że żyję tylko dla siebie, jestem samolubna, dziwna i tak jakby dla naszej rodziny nie istnieję.
Mama nie przyjmuje do wiadomości, że nie chcę jeść mięsa. Teraz jest na mnie wściekła, bo nie zjadłam żurku. Krzyczy i mówi, że to zaraz zmieni się w jadłowstręt, że zamknie mnie w psychiatryku.
A ja czuję, że wszystko wraca. Dwa kilogramy w dół w ciągu tygodnia. Czuję się słabsza, mniej skoncentrowana, rozdrażniona, ale to jest lepsze niż ciągły widok tłustych ud, grubego brzucha.
Te myśli... one nie znikają. Jak ktoś już w to się zagłębi, trudno jest się uwolnić. Dla mnie to i lepiej, czuję, że chociaż to w jakimś stopniu mi wychodzi.
Wczoraj koleżanka zapytała dlaczego spodnie na mnie wyglądają lepiej, bo nie zwisają mi w miejscu kolan, a ona ma takie luźne w miejscu ud i właśnie kolan. Odpowiedziałam, że ja jestem za gruba, a ona za chuda. Spojrzała na mnie obojętnie i powiedziała: Jesteś normalna.
To było jak uderzenie w twarz. Jestem taka jak większość, mam "kobiece" kształty, grubiutkie uda, szerokie biodra, odstający brzuch.
Moje spodnie też będą za chwilę za luźne. Będę chudzinką, drobną istotką. Założę na tańce legginsy, ubiorę spodnie, które od roku leżą w szafie i będę czuła i widziała swoje kosteczki. Już niedługo...