miałam tak dobry humor, ochotę na ćwiczenia... myślałam że zaliczę pierwszy idealny dzień od prawie tygodnia.
Ale coś nie wyszło... po pierwsze, mój niedzielny obiad wyniósł prawie 600kcal oO
(właśnie przez to niedzielę uważam za najgorszy dzień tygodnia pod względem obiadów).
A po drugie... zabrałam się za ćwiczenia z Mel B. Zaczęłam od treningu brzucha... po pierwszym ćwiczeniu miałam dość,
przełączyłam na trening nóg. W połowie 3 ćwiczenia, czyli jakoś po 4 minutach spasowałam.
Nogi miałam jak z waty...
Czy to możliwe, że moje mięsnie po tak długiej przerwie od ćwiczeń są w tak fatalnym stanie?
Jestem na skraju załamania, miałam spalić ten tłusty obiad ćwiczeniami i co? Chyba znów do końca dnia nie ruszę dupy... Co gorsza rodzice są na zakupach, jak przyjadą pewnie rzucę się na słodkości które kupią. Siedzę już i płaczę, to żałosne. Poprawka... to ja jestem żałosna. Nie potrafię pokonać tej bariery w psychice, pewnie dałabym radę wykonać te ćwiczenia ale wmawiam sama sobie, że nie potrafię. Przecież tak nie powinno być ;((