Przedwczoraj odwiozłem siostrę do Puław, po jej tygodniowym urlopie, który spędziła u nas w lesie. Wczoraj natomiast wsiadłem na rower i przejechałem się do Kazimierza Dolnego, kolejny raz w tym roku. Pojechałem inną trasą, przez wąwozy, która była dwukrotnie dłuższa od tej biegnącej wałem, ale za to bardzo ciekawa i urozmaicona. W Kazimierzu zdążyliśmy tylko zjeść lody i po kilkunastu minutach zaczął padać wielki deszcz, który przegonił wszystkich ludzi z rynku. Na szczęście byliśmy blisko rynku, gdy deszcz zaczynał padać, dzięki czemu zdążyliśmy się schować. Po deszczu uznaliśmy, że nie jest już tak fajnie i wróciliśmy do Puław, ja rowerem, a siostra autobusem. Kilometr za Kazimierzem okazało się, że deszcz w ogóle tam nie padał i jest zupełnie sucho.