Nie chcę byle kogo.
Nie chcę się nim chwalic przed całym światem.
Nie chcę niczego na pokaz.
Ma mnie tak kochać, że będzie nosił moje cielsko na rękach.
Ma mnie przytulać i kryć przed wszystkimi, kiedy wyglądam jak zasmarkana emo-panda.
Ma ze mną odkrywać codziennie coś nowego, ma przezwyciężać ze mną wszystkie lęki.
Ma nie udawać przy mnie twardziela, ma płakać, kiedy mu źle.
Ma się ze mnie śmiać i mnie wkurzać.
Ma mi ufać i ma sprawić, żebym jakimś cudem zaufała jemu.
Ma chodzić ze mną na sanki w zimie i pikniki w lato.
Nie potrzebuję róż, prezentów ani drogich kolacji.
Tak, wyszło ckliwie i sztucznie.
Niestety tak ostatnio działa moja psychika.
Słucham smutnych piosenek i oglądam takie oto zdjęcia.
Zryte, wiem, ale na każdego przychodzi taka pora.
Nie chciałam mieć chłopaka, dobrze było mi tak jak było.
Ale wystarczył jeden raz, kiedy facet się mną zaopiekował.
Przyniósł mi sok, postarał się o to, żebym nie zmarzła, kiedy wychodziłam w środku imprezy na dwór.
Śmiał się z tego, że marudziłam ile to pizza ma tłuszczu.
Tańczył ze mną przez miliard lat i przytulał, kiedy widział, że już nie mam siły.
Głupie, proste gesty, ale właśnie to sprawia, że czuję się jak kobieta, a nie jak kumpel.
Bilans:
Śniadanie: 3 chrupie z szynką, serem i przyprawami (170)
II Śniadanie: trochę chrupek kukurydzianych (70), jabłko, gruszka, mandarynki, bułka (200)
Obiad, a tak właściwie kolacja: kasza jęczmienna z indykiem i sosem śmietanowo- koperkowym (451), troszkę musli (50), kanapka z szynką (86)
razem: 1027/ 800
ALE! Byłam na lodowisku, więc spalone 412 kcal.
Czyli cały bilans wyszedł 615/800 kcal + kalorie z owoców, których nie liczę.