Nawet nie wiecie, jakie mam do siebie pretensje, że coraz rzadziej tu zaglądam.
Narazie nie umiem tego jakos ogarnąć, ale przyszły tydzień zapowiada się łagodnie, więc może bedzie wiecej notek.
Zeszłosobotnia impreza?
Tak jak sobie obiecałam, najadłam się. Nie tak trochę. Tak porządnie.
Pomimo tego waga dzisiaj rano wyniosła 56,1 kg.
Czyli ogólnie rzecz biorąc jakos się trzymam.
Byłam dziś (a właściwiwe wczoraj) na nocnym maratronie filmowym w szkole.
Cholernie się bałam, bo wszyscy znajomi naznosili jedzenia.
Ja miałam 2 jabłka i tylko to zjadłam. Korciło mnie, ale się nie dałam.
Dzisiaj spałam do 13.00, jestem zmęczona jak nie wiem.
Jem za dwóch, ale w sumie sobota zazwyczaj tak wygląda.
Okazało się, że wizyta u dermatologa dopiero po nowym roku, co znaczy, że nie muszę się spieszyć z naprawianiem mojego organizmu.
Od jutra zrobie sobie 2 tygodnie jakiejś fajnej diety.
Tak strasznie za nią tęsknię!
I chyba jestem nieszczęśliwa.
Nie, nie zakochana.
To tylko chwilowe zauroczenie, które mija z każdą chwilą spędzoną przy nim.
Arogancki, palący, rasista, przeklina. I wcale nie stara się tego zmienić.
Przejdzie mi, tak samo jak przeszło z Indianinem.
I alleluja!