nazywam Go szczęściem, chociaż to On przynosi mi najwięcej bólu.
paradoksalnie, bo przecież tak często jest tak, że najbardziej oddani jesteśmy temu, co sprawia nam najwięcej bólu. toksycznie, zazwyczaj najbardziej, najmocniej kochamy kogoś, kogo nie powinnismy, kogo nie ma przy nas lub kto nie chce przy nas być. człowiek jest nienormalny. w największym stopniu szanuje to, co sprawia mu tak wiele bólu, zawodu i krzywdy, prawda? jak kobieta, która jest bita, całe życie kocha i stara się sobie wmówić, że jej facet nie jest złym człowiekiem, że on się zmieni. zmienia się, może pięć procent przypadków... więc czemu nadal przystajemy przy tym co nas boli skoro jest tylko pięć procent szans na to, że kiedyś to wszystko stanie się prawdziwym szczęściem? dlaczego wmawiamy sobie, że to jest radość, podczas gdy to największy cierń w naszym sercu? dlaczego nie idziemy śladem silnych, mocnych kobiet, które kończą z facetem psychopatą i nie kończymy z tym cierpieniem? a może to ten ból nadaje temu wszystkiemu miano świętości.
+ fot: zima 10'. baj M.
chora jestem. o tak. dzisiaj pokaz trzeciego roku, ale nie chce mi się tam jechać. poza tym się źle czuje. dzisiaj zaczyna się krakow fashion week, a od jutra seria specjalistycznych wykładów na uczelni, między innymi z redaktorką 'rynku mody'. poza tym warsztaty haftu (po co mi to?), wykład z tendencji w aktualnym sezonie oraz wykład na temat projekotwania odpowiedzialnego ubrania. zobaczymy jak to wszystko będzie.