idzie burza, wiem. wiatr rozwiewa mgłę.
a ona uczy się żyć, każdym kolejnym dniem.
czasem się zatrzymywała się, choć wcale nie chciała. dookoła przemijało tysiąc zdarzeń, a ona miała wrażenie, że żadne z nich w żaden sposób jej nie dotyczy. nie zwracała większej uwagi na życie, które przepływało między palcami i jakoś niezbyt ją to obchodziło. niekiedy zdawało jej się, że tętni w próżni i nie potrafi już przeżywać, żyć, a jedynie istnieć. wegetować. była bezbronna, bo najmniejszy powiew wiatru ze znajomym zapachem lub skrawek dobrze znanego jej dźwięku, potrafił ją niemal zabić. gdy nic już nie chciała, dostała prawie wszystko, ale to nie miało dla niej już znaczenia. choć szła do przodu, a ludzie wierzyli, że się podniosła, tylko ona znała nagą prawdę, choć bywały dni kiedy próbowała ją od siebie odsunąć. wiedziała, że świat już nigdy nie będzie pachniał tak samo, że słońce już nigdy nie będzie smakowało jak wtedy i że nigdy nie obudzi się już z tą czystą, prostą radością w sercu.
wiesz, choćby nie wiem co, nigdy nie będzie już tak samo.
+ samojebkowy pysk. stare.
jesienna depreszka: on! cudownie zjebany dzień: welcome! tak w sumie to mi się odechciało wszystkiego, ale to taki mały szczegół. jakoś takoś mam...wyjebane? nic tylko zagrzebać się w pościeli i wstać za miesiąc, dwa, rok? albo w ogóle. wszystko mi jedno.
i wanna give You everything
all the time
without Your love, i can't survive...